Forum Oficjalnego Klubu Mitsubishi - MitsuManiaki Strona Główna Forum Oficjalnego Klubu Mitsubishi - MitsuManiaki


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum
 Ogłoszenie 


W myśl ustawy RODO, akceptując regulamin wyrażasz zgodę na gromadzenie i przetwarzanie swoich danych osobowych w celach związanych z przyznaniem dostępu do forum / wstąpieniem do klubu.
Administratorem danych jest Oficjalny Klub Mitsubishi - MitsuManiaki
Jeśli nie akceptujesz powyższych informacji, prosimy o kontakt z Administracją w celu usunięcia konta.

Poprzedni temat «» Następny temat
Kamilek i (jeszcze nie) mój Galant
Autor Wiadomość
kamilek 
Mitsumaniak


Auto: Galant 2.4 A/T '87
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 44 razy
Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1107
Skąd: Legionowo
Wysłany: 15-02-2007, 22:22   Kamilek i (jeszcze nie) mój Galant

Heh...w końcu nadeszła moja kolej. Pora przedstawić Wam, jak to stałem się poniekąd posiadaczem Galanta. Bo tak na prawdę to nie ja jestem jego właścicielem. Ale o tym zaraz się dowiecie :) . Więc tak...moja przygoda z Mitsubishi zaczęła się bardzo dawno temu i dosyć nietypowo. Ale przygoda z Mitsubishi to jedno, a miłość do tej marki to drugie. Moja miłość do tego auta zrodziła się w baaaardzo nietypowy sposób i w niezbyt przyjemnych, by nie rzec w smutnych, okolicznościach. O tym też zaraz dowiecie się. Przenieśmy się zatem w przeszłość :) .

Mamy rok 1991. Moi rodzice postanowili zakupić auto. Wiadomo, poruszanie się z niemowlakiem (miałem wtedy niecały roczek :wink: ) jest dosyć skomplikowaną czynnością, więc potrzebny był środek transportu. Zapadła decyzja, że auto zostanie sprowadzone. Jako, że po upadku komunizmu w Polsce została "otwarta" granica, ludzie masowo "rzucili" się za granicę, by sprowadzać auta. Akurat na zachodzie auta były tańsze i łatwiej dostępne, więc i moi rodzice podjęli decyzję, że samochód sprowadzą zza granicy. Wszędzie organizowane wtedy były "wyprawy" za granicę po auta, więc mój tata "zapisał" się na taką. Jakie auto miało być obiektem poszukiwań? Mamie bardzo podobał się Fiat Uno i taki też samochód miał zostać zakupiony, a w każdym razie auto miało być dosyć małe. W wyprawie po auto, tym samym autobusem jechał nasz znajomy (to tak na marginesie). Celem była Holandia. Ponieważ, jak już pisałem, była to wycieczka tylko po auto (zresztą Wy i tak chyba wiecie, jak to było i o co mi chodzi, prawda? Ja przecież nie mam prawa pamiętać tego, bo miałem wtedy zaledwie roczek i jeszcze robiłem w pieluchy :) ), więc "zwiedzane" były różne komisy/szroty, a jak ktoś kupił to, co chciał, to wracał nowym nabytkiem do kraju. Po kilku dniach poszukiwania mój ojciec nie znalazł żadnego Uno ani nic, co by było małe i było w sensownej cenie. A szkoda byłoby wrócić z niczym. W końcu tata w którymś komisie zauważył białego Mitsubishi Galanta 1985r. Była to najuboższa wersja (E11) z silnikiem 1.6. Nie miał nawet wspomagania...(ale za to miał uchylany szyberdach :wink: ) Ale mieścił się w przedziale cenowym, który został wcześniej ustalony. Został kupiony za tyle, ile kosztował wtedy w Polsce nowy Fiat 126p :) . Auto pojemne, duże. Może "trochę" większe, niż miało być, ale cena zadecydowała o wszystkim. Poza tym to był 4 i ostatni dzień tej "wycieczki", więc już nie było czasu na zastanawianie się. I tak mój tata stał się posiadaczem Mitsubishi. Dla dociekliwych: znajomy kupił sobie Opla Asconę. Razem wracali do kraju. I tak zaczyna się długa historia Miśka w naszej rodzinie. Długo jeździł bezawaryjnie. Jedyna usterka, jaką pamiętam, to jak "rozkraczył się" na wycieczce. Do domu 400km, na dworze zapadł zmrok. Ale ojciec coś pogrzebał, "zadrutował" i "sześćdziesiątką" (60km/h) dotoczyliśmy się do domu. Poza tą usterką Misiek dobrze się spisywał. Ale i tak nie miał ze mną łatwego życia. Ja tego nie pamiętam, ale podobno jako mały dzieciak bardzo demolowałem auto. A to siedzenie urwałem, a to rowerkiem wjechałem w drzwi. Masakra... Ale Misio dzielnie się trzymał. Jednak stopniowo popadał w ruinę. Ja mu w tym "pomagałem"... W dodatku instalacja LPG najtańsza, jaka tylko była (ale fakt faktem, że w tamtych czasach nie było [albo byli, ale w bardzo małych ilościach] fachowców od LPG) , też zrobiła swoje. Silnik powoli dokonywał żywota, a i blachy wcale nie miały się lepiej... Po jakimś czasie to była jeżdżąca ruina. Do dziś pamiętam tylko "przebłyski pamięci": kiedyś w czasie wycieczki auto samo zgasło, a żeby je odpalić, ojciec kręcił chyba z kilka minut. Pamiętam, jak rowerkiem wjechałem w drzwi i jeszcze się z tego cieszyłem :( ... Pamiętam, jakie pordzewiałe miał błotniki. Ręką spokojnie można było ułamać kawałek błotnika. Pamiętam, jaki był głośny, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. A jak kiedyś urwał się tłumik, to było tak głośno, że aż płakałem (wiadomo, jak to małe dzieci). To auto już nie nadawało się do użytku. Zapadła decyzja: remont.

Mamy rok 1997. Mój tata udaje się pociągiem do Szczecina. Na tamtejszej giełdzie poszukuje auta, które mogłoby stać się "dawcą". Nie pamiętam, jak to dokładnie było, ale wiem, że jakiś gość (handlarz?) dostał wtedy zaliczkę od mojego ojca. Czyli auto było już "upolowane". W tym miejscu muszę coś wyjaśnić: to była już któraś z rzędu wyprawa po auto do Szczecina. Wiele razy ja jeździłem z tatą na tamtą giełdę. Ale nie pamiętam, czy wtedy, gdy zapadła decyzja o zakupie tamtego konkretnego auta, ja byłem z nim. Może tak, może nie...nie pamiętam. Nieważne. Wracamy do opowieści: jakiś czas później (nie pamiętam, kiedy dokładnie...może miesiąc?) pojechaliśmy do Szczecina po odbiór auta. Tu też nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale jakoś mój tata spotkał się z tym facetem (tak...to chyba był jednak handlarz) i innym facetem (drugi handlarz? Wspólnik? Nie pamiętam...), który to pokazał mu/nam auto. Na pierwszy rzut oka taki sam, jak ten w domu, ale w lepszym stanie. Zresztą i tak nie miałem czasu się przyglądać, bo zaraz gdzieś pojechaliśmy. To było tak: ja z tatą i handlarzem wsiedliśmy do Mercedesa W124. "Wspólnik" prowadził Galanta. Ja, przyzwyczajony do "dynamiki" zarżniętego gażnikowego 1.6 myślałem, że będziemy musieli czekać na Galanta albo jechać 20km/h, żeby za nami nadążył, a zwłaszcza, że jechałem Mercedesem. Wow! To było coś! Jechałem Mercedesem! (mały byłem i głupi, ale kiedyś rzeczywiście Mercedes był w moich oczach wyznacznikiem auta idealnego...teraz jak to sobie przypomnę, to śmieje się z tego i trochę mi głupio...). Tym bardziej byłem pełen obaw, bo Merc ruszył dość ostro spod świateł. Odwróciłem się za siebie. Galant wyłonił się zza zakrętu (wyjeżdżaliśmy z jakiejś bocznej, chyba nawet osiedlowej drogi) i.....SZOK! ON NAS DOGANIA!!! Jak to możliwe!? Od tej chwili fakt, że jadę Mercedesem był nieważny...cała moja uwaga skierowana była na Galanta. Przez całą drogę siedziałem z oczyma wlepionymi w niego i patrzyłem, czy dotrzymuje nam tempa. Spokojnie dawał radę :) . W końcu dojechaliśmy na miejsce (chyba jakiś garaż) i wtedy mogłem się dokładniej przyjrzeć autku. Zanim wsiadłem do niego, to przy mnie ojciec zapytał się handlarza, czy auto ma pasy z tyłu (E11 nie miał). No i niestety, miał ("niestety" dlatego, bo w starym Galancie jeździłem niezapięty, ponieważ nie było w nim pasów z tyłu, ale także przepisy jeszcze wtedy tego nie wymagały. A dziecko, jak to dziecko: chce być wolne i niczym nieskrępowane. Dziś wiem, że to dobrze, że auto miało pasy, ale ja w końcu opisuję to, co wtedy czułem i jak to wtedy zapamiętałem). Od razu w oczy rzuciły mi się piękne lampy przednie (jak się lśniły! I mają spryskiwacze! BAJER!!!), jeszcze piękniejsze tylne (poliftingowe) oraz brązowa tapicerka. Ach, ale byłem zachwycony, jak wsiadłem do środka. Takich siedzeń jeszcze w życiu nie widziałem (E11 miał porwane tapicerki [szare], a po bokach siedzeń była brzydka cerata). Jakie wygodne. A jak się prezentują! Ponadto cała deska rozdzielcza jest praktycznie inna niż w starym Galu. Extra! Od razu mi się spodobał. Z czasem odkryłem też resztę wyposażenia auta: elektryczne lusterka, automatyczne wycieraczki, lampki w drzwiach (ależ ja się tym detalem podniecałem :D ), wspomaganie oraz uchylany szyberdach. Ale ten był inny, niż w E11. Ten był przerabiany przez poprzedniego właściciela: uchylany był na taką fajną korbkę, a pośrodku miał wiatraczek zasilany baterią słoneczną. Z wyposażenia to pewnie jeszcze coś miał, ale nie mogę sobie przypomnieć. Po dłuższym czasie uświadomiłem też sobie, że ta tapicerka to najprawdziwszy welur! Wow! Ale wróćmy do opowieści, bo najlepsze dopiero przed nami. Ojciec rozliczył się z handlarzem i odjechaliśmy. Jak już pisałem, ja byłem przyzwyczajony do "dynamiki" zarżniętego E11. Mój ojciec zresztą też. Ale tata postanowił przetestować nowy nabytek. Tego nie zapomnę chyba do końca życia. Pedał w podłogę...WOW! Wgniata w fotel! I to z jaką siłą! Mój tata chyba się też trochę przestraszył, bo od razu zdjął nogę z gazu (to pamiętam: auto wkręciło się tylko na 4000 RPM. bo dalej po prostu baliśmy się go kręcić). Nie wiem, czy mój tata bał się szaleć autem, bo nie był przyzwyczajony do takich osiągów, czy po prostu nie chciał katować auta. Pamiętam tyle, że wkręcił go na 4000 RPM, po czym odpuścił gaz, a ja do ojca coś takiego: "ale to jest szybkie! Nie boisz się tego prowadzić? Jak my tym dojedziemy do domu?" (wiadomo, jak to dzieci ;) ). Nie pamiętam, co odpowiedział. Ale w końcu wyruszyliśmy ze Szczecina. W drodze powrotnej postanowiliśmy sprawdzić, na co stać Galanta. Z przodu pusto, z tyłu pusto, droga prosta i szeroka. Zatrzymujemy się na środku drogi. Chwila ciszy... I z kopyta mu! Gaz w podłogę i jazda! Wiecie, jaki czas zmierzyłem od 0 do 100km/h? 7 sekund :mrgreen: (nie miałem zegarka, więc liczyłem "w myślach"...ach, ta precyzja 7-latka :lol: ). Bez większego problemu Misiek osiągnął 180 km/h. Czy jechał więcej - nie pamiętam. Po przetestowaniu go zwolniliśmy i do domu przez resztę drogi "toczyliśmy się" ze średnią prędkością ok. 140km/h. Pamiętam też, jak byłem podekscytowany, gdy kogoś wyprzedzaliśmy. W starym Galancie nie wiedziałem, co to jest wyprzedzanie :) . A tutaj proszę...nie było na nas mocnych :) . Po dynamicznej podrózy wróciliśmy do domu. Ileś dni później do mechanika zostały zaprowadzone obydwa Galanty. Z dwóch zrobił jednego, został przeprowadzony swap silnika i w zasadzie wszystkie części z "nowego" znalazły się w "starym". Auto zostało odebrane po dość długim czasie (miesiąc-dwa). I od tego czasu jeździliśmy "starym-nowym" Galantem. Oczywiście od razu została zamontowana instalacja LPG, auto dostało też żółte halogeny (takie brzydkie, prostokątne) i światła do jazdy dziennej (również prostokątne). Wyglądał jak stara rajdówka :) . Oczywiście, jak przystało na Mitsubishi, także i ten egzemplarz nie był awaryjny. A przynajmniej ja nie pamiętam, żeby coś się psuło. Jako, że już byłem trochę starszy, to auta nie demolowałem :P . Ba, nawet go myłem regularnie! Auto było bardzo zadbane. Zero rdzy, niesprawności itd. Jedyne, do czego można było się przyczepić, to pomalowany Hamerrite'm "narożnik" (nie wiem, jak to nazwać) z tyłu. Ale to nie rzucało się aż tak w oczy. Oczywiście ja się wtedy nie znałem na samochodach (tzn. znałem się na nich w sensie, że bez problemu umiałem, nawet z kilkuset metrów, rozpoznać markę i model jakiegoś auta. Ale z mechaniki czy elektroniki nie wiedziałem NIC. Zresztą wtedy ten aspekt motoryzacji mnie nie interesował), więc nie wiem, czy rzeczywiście nie było się do czego przyczepić. Dla mnie, jako dla laika, auto było w idealnym stanie. To auto bardzo mi się podobało...ale nie możemy jeszcze mówić o miłości. Traktowałem je po prostu jak auto, jak rzecz, która przewiezie z punktu A do punktu B.
Tutaj, z racji rosnącego wieku (mojego :wink: ), pamiętam trochę więcej, aniżeli z historii E11. Ale przecież nie będę pisał wszystkiego, co pamiętam :) . Opiszę tylko dwie sytuacje, które szczególnie wspominam. Pierwsza - jechałem z tatą do Szczecina (chyba od strony Kołbaskowa) autostradą. Wyprzedził nas Ford Mondeo. Tata postanowił go dogonić. Pierwszy raz w życiu jechałem 200 km/h! Niestety, Ford leciutko nam odjeżdżał. Fakt, że my jechaliśmy na kończącym sie LPG, a zaraz była stacja, w której mieliśmy zatankować. Ale do dziś zastanawiam się, czy gdybyśmy jechali na pełnym zbiorniku, to czy dalibyśmy mu radę :) ? Druga sytuacja, która szczególnie zapadła mi w pamięć, to jak tata, czekając pod hipermarketem na mamę, zdjął mikser od instalacji i wyjął bezpiecznik. Wracając do domu, pod światłami, stanęliśmy obok Lancii Kappy. Widać, że gościowi się spieszyło (a może chciał się po prostu ścigać?). My nie mieliśmy wyjścia: staliśmy na pasie dla skręcających, który co prawda nie kończył się za światłami, ale dalej był zajęty przystanek autobusowy. Oczekiwanie na zielone...START! Ruszyliśmy ostro. Koleś nie odpuszczał, ale zanim dojechaliśmy do autobusu, to mieliśmy już sporą przewagę (jakies 1,5 długości auta), więc spokojnie się wyrobiliśmy. Tutaj również jest pewna zagadka, nad którą czasem się głowię: jaki silnik (i jaką skrzynię) miała ta Lancia? W katalogu (których to kiedyś miałem "od groma" i ciut ciut :) ) taka sama, z silnikiem 3.0 V6 miała 8.1 do setki. Więc raczej z taką się nie ścigaliśmy. A może to była taka, tyle, że miała automat?
I tak sobie jeździliśmy Galancikiem. W międzyczasie rodzicom nazbierało się trochę oszczędności. Auto zostało lekko "stuningowane" - były poszerzane, polerowane kanały w głowicy i coś tam jeszcze przy niej robione. Tata mówił wtedy coś o docieraniu, więc pewnie zostały też wymienione zawory. Po tej operacji (oczywiście po dotarciu) ponownie (na próbę) została odłączona instalacja LPG. Tym razem się nie ścigaliśmy, lecz na jakiejś rzadko uczęszczanej drodze zmierzyliśmy przyspieszenie. Teraz byłem uzbrojony w stoper :D . Wynik zaskoczył zarówno mnie, jak i ojca: równe 9 sekund :mrgreen: . Pomiar został kilkukrotnie powtórzony z podobnym wynikiem. Super! Jeździmy "cichym killerem" :D . Auto zdobywało u mnie dodatkowe punkty. Ale to jeszcze nie była miłość. O nie. Po prostu auto przestawało być mi obojętne. Zacząłem się jako tako interesować jego losem. Lecz narazie moje zainteresowanie ograniczało się do tego, żeby był czysty w środku i na zewnątrz oraz żeby przed wejściem do środka wytrzepać buty :) .
Czas leciał i leciał. Miś dzielnie pokonywał kolejne kilometry. Lecz wszystko, co dobre, szybko się kończy. Ta sielanka w końcu musiała się kiedyś skończyć...

Nastaje rok 2000. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Ot, kolejny rok w kalendarzu. Tylko cyferki się pozmieniały. Galant śmigał jak należy. Nadeszło lato. Jako, że jestem chory (astma + alergia), jeździłem do sanatorium (takie jakby kolonie) na "kuracje". Tym razem jechałem do Kołobrzegu. Oczywiście samochodem. Całą rodziną (rodzice + brat [wtedy 3-letni]). Podróż przebiegała bez zakłóceń. Po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce. Zanim rodzice odjechali, to spędzili ze mną resztę dnia. To dziwne, ale tego dnia nie czułem się najlepiej. I w pamięć szczególnie zapadł mi wizerunek Galancika. Stałem z boku i spojrzałem na niego. Niby nic nadzwyczajnego...ale ta scena jakoś zapadła mi w pamięć. Nie wiedziałem wtedy, że po raz ostatni dane mi jest oglądać Galanta w tej postaci. Rodzice odjechali. Powiedzieli, że wrócą do domu ok. 3 nad ranem. Nastała noc. Nie miałem zegarka, więc nie wiedziałem, która była godzina. Nie mogłem zasnąć przez bardzo długi czas i w myślach ciągle sobie powtarzałem, że już niedługo będzie 3 i rodzice zaraz wrócą do domu. Mijały dni. W rozmowach telefonicznych rodzice mówili mi, że nie przyjadą samochodem, bo coś w skrzyni się uszkodziło. Minął miesiąc. Turnus się skończył. Przyjechał mój tata, żeby mnie odebrać. Przyjechał pociągiem. Zapytałem, co dokładnie się uszkodziło w aucie. Powiedział, że nie wie, że auto jest u mechanika. Dziś wiem, że nie mówił mi prawdy, bo nie chciał, zebym się niepokoił. Wróciliśmy do domu. I dopiero wtedy dowiedziałem się, co tak naprawdę się stało. Rodzice mieli wypadek... Wracając z Kołobrzegu, koło Tucholi, wpadli w poślizg i wjechali w drzewo... Tata stracił przytomność, mama jakoś wyciągnęła brata na zewnątrz i sama też wyszła. Była w szoku, więc nie pamięta, czy miała jakieś obrażenia, czy coś ją bolało. Nawet nie pamięta, czy i kto zadzwonił na pogotowie. Ojca musieli strażacy wyciągać z auta. Karetka odwiozła rodziców z bratem do szpitala. Tata odzyskał przytomność dopiero następnego dnia. Był cały potłuczony i poobijany, ale, o dziwo, nie miał żadnych złamań. Mama była cała posiniaczona. Brat miał tylko rozciętą głowę, ale najgorsze zmiany zaszły w jego psychice: jeszcze przez bardzo długi czas od wypadku wpadał w histerię i płacz, gdy słyszał syrenę karetki. Ze szpitala wypisano ich po 3 dniach.
Może niektórzy w tym miejscu się zdziwią, że na początku pisałem o jakiejś tragedii, a tu okazuje się, że to tylko jakiś wypadek. Pragnę wyjaśnić, że mózg 10-latka funkcjonuje trochę innaczej, niż dorosłego człowieka. Ja, jak dowiedziałem się, ze rodzice mieli wypadek, to prawie wpadłem w histerię. Dla mnie to był wielki cios.
Po jakimś czasie pojechaliśmy (ja z tatą) ze znajomym po nasze auto, a właściwie po to, co z niego zostało. Stał w jakimś miejscowym parkingu (nie wiem, co to dokładnie było. Stały tam też inne auta. Ale nie pamiętam, czy były uszkodzone czy nie. Może to był parking policyjny?). Ale jak zobaczyłem jego wrak, to aż się przeraziłem. Drzwi kierowcy zatrzymały się na wysokości dźwigni hamulca ręcznego. Z auta zrobił się banan. Siedzenie kierowcy było wręcz zmiażdżone. Nie wiem, jakim cudem ojciec nie doznał żadnych większych obrażeń niż potłuczenia. Cała siła uderzenia skupiła się praktycznie na drzwiach kierowcy. Dach w tym miejscu poszedł w górę o kilkanaście (kilkadziesiąt?) centymetrów. Tylko cud spowodował, że ojciec w ogóle przeżył.
Załadowaliśmy Galanta na taką dużą przyczepę i znajomy pociągnął to swoim autem. Ściągnęliśmy wrak do siebie na podwórko, nakryliśmy płachtą i Misiek tak stał, stał...
Dlaczego nie zezłomowaliśmy go? Nie stać nas było. Tzn. przyszedł kryzys finansowy (który niestety trwa do dziś :( ) i po pierwsze, nie było pieniędzy na zezłomowanie go, a po drugie: nie chcieliśmy się pozbywać środka transportu. No, ale cóż poradzić, jeśli pieniędzy brak... No nic się nie da zrobić. Miś dalej stał...

Rok 2002. Po dwóch latach sytuacja finansowa się nieco poprawiła, ale naprawdę niewiele. Samochód można wyklepać, ale czy jest sens? Czy pomimo aż tak dużych zniszczeń, jakie doznało auto, można jeszcze nim jeździć? Cóż, chyba nie... Zresztą nawet, jakby jakiś blacharz się tego podjął, to i tak cena pewnie kilkukrotnie przekroczyłaby limit naszych wydatków. Tak więc rozwiązanie zostało jedno: znów szukamy "dawcy". Nie pamiętam, ile nam to czasu zajęło, ale pamiętam, że ogłoszenie znaleźliśmy w jakiejś gazecie. Cena była dosyć niska, co wskazywałoby na niezbyt dobry stan techniczny, ale raz, że nie mieliśmy wyboru (był to jedyny biały Galant, jaki był na sprzedaż w ciągu ostatniego czasu), a dwa, że nie mieliśmy pieniędzy na to, żeby wybrzydzać. Po prostu trzeba było brać i koniec. Auto bardzo bogato wyposażone: pełna elektryka (szyby, lusterka, szyberdach), automatyczna skrzynia biegów, wspomaganie, ABS, aut. wycieraczki itd. Wpłaciliśmy zaliczkę, a parę dni później gość przyjechał do Legionowa Galantem. Już na pierwszy rzut oka zauważyłem (mimo, że się kompletnie nie znałem ani nie interesowałem tym), że auto było bite w prawy tył i do tego zrobione jak najszybciej i jak najtaniej. Żeby zamknąć drzwi, musiałem użyć dużej siły(źle wyklepana "wnęka" na drzwi i uszczelka je hamuje. Trzeba trzaskać jak w "maluchu"). Ale cóż, odwrotu już nie było. Po jakimś czasie auta zostały oddane do mechanika i znów z dwóch zostaje zrobiony jeden. Mechanik po skończeniu roboty oddał wszystkie części z rozbitego Galanta. Czyli na podwórku mieliśmy sprawnego Gala i resztki z rozbitego. Ojcu to się nie podobało i postanowił pozbyć się resztek starego Misia. Wszystkie blachy (drzwi, błotniki itd.) zawiózł na złom, a plastiki zaczął palić. Dużo tego było, więc wziął mnie do pomocy. Kazał mi nosić plastiki z wnętrza i wrzucać do ognia. Wziąłem jeden, poszedłem...i nastąpiła chwila zawachania. I głęboka refleksja. Nie rzuciłem tego plastiku, jak to robił ojciec. Położyłem go delikatnie na stosie, z szacunkiem. Może do tej pory nie kochałem tego auta, ale zbyt wiele dla mnie znaczyło, żebym ot tak rzucał sobie jego elementami. Odwróciłem się, zacząłem iść po następne...i łza zakręciła mi się w oku. A właściwie to nie łza, a łzy. Coś mnie ścisnęło za serce. Odwróciłem się. Zacząłem patrzyć, jak płoną plastiki...i wtedy dopiero zrozumiałem, co tak naprawdę straciłem. Zrozumiałem, ile dla mnie to auto znaczy. Tak, to właśnie w tym miejscu zaczyna się moja wielka miłość do Galanta. Dokładnie tutaj i dokładnie w tym momencie. Jak widać, prawdą jest, że człowiek potrafi coś docenić dopiero wtedy, jak to straci. Zacząłem szybko kombinować, jak ocalić to, co zostało z Galanta. W końcu zacząłem brać plastiki i rzucać je w kąt działki tak, żeby ojciec nie widział. I wszystko, co miało iść do spalenia/wyrzucenia, zacząłem rzucać w kąt działki, byleby tylko to ocalić. Nawet pocięty fragment deski rozdzielczej, który i tak się do niczego nie przyda, ja rzuciłem w bezpieczne miejsce. Może to dla niektórych z Was wydaje się śmieszne, że ocaliłem nawet kawałek szmaty i gąbki (czyli tego fragmentu deski), ale ja nie byłbym w stanie tego wrzucić do ognia. I nie mógłbym patrzeć na to, jak to płonie. Nie potrafiłbym zniszczyć rzeczy, która była częścią czegoś, co było/jest mi bardzo bliskie i cenne. Po zgaszeniu paleniska i odczekaniu, aż ojciec sobie pójdzie, wrzuciłem te rzeczy pod stary silnik (bo silnik, osprzęt, skrzynia, półosie itd. zostały, nie pozbywaliśmy się ich). Po dość długim czasie ojciec odkrył to (nie wszystko, bo część przeniosłem w inne miejsce), ale już nie chciało mu się rozpalać ogniska. Czyli części zostały uratowane.
Po jakimś czasie zaczęliśmu jeździć autem. Oczywiście instalacja LPG została zamontowana najtańsza, jaka tylko była. Niestety, ten egzemplarz był wyjątkowo awaryjny. Domyślam się, ze to przez zaniedbania poprzedniego właściciela, ale fakt faktem: auto się psuje. Tutaj muszę również przyznać ze spuszczoną głową, że u nas Misiek wcale nie miał dobrze. Pieniędzy brak, a jak już jakieś były, to samochód był ostatnią rzeczą, na którą szły. Niestety, ojciec już odpuścił sobie dbanie o auto. Było wiele usterek, ale ja pamiętam tylko (tylko?) kilka awarii. Spalił się moduł zapłonowy. Auto nagle zgasło i już nie odpaliło. Żeby zdiagnozować usterkę, to trzeba było wzywać jakiegoś speca od japończyków. Popatrzył to tu, to tam i stwierdził: padł moduł. Szybka przekładka z tamtego silnika i auto odpala. Pięknie. Tyle, że za miesiąc podobna usterka. Auto zgasło i już nie odpaliło. Sami domyśliliśmy się, co padło. W JC wzięli za to 300 zł. Ech... A wiecie, co było przyczyną przepalenia drugiego modułu? Przegrzał się, bo jak ojciec go przekładał, to nie posmarował podstawy pastą termoprzewodzącą. Pech... Druga usterka to "trykający" przegub. Auto odstawiliśmy do mechanika, przełożył półoś z tamtego Galanta. Był krótki spokój. Potem znów zaczął pykać. Ale to już zignorowaliśmy. Nie ma kasy na mechaników. Trzy: w trasie zablokował się zacisk. Ojciec go zdjął i do domu wracaliśmy bez jednego hamulca. Mechanik, przy okazji przekładania przegubu , miał przeczyścić i przesmarować wszystkie hamulce. Robotę wykonał "perfekcyjnie"...tył w ogóle nie hamował, brak ręcznego. Świetnie. (a "najlepsze" jest to, że odkryłem to dopiero parę miesięcy temu...ok. rok po jego "naprawie"). Poza tym auto nie trzymało obrotów i ciągle gasło. To też zaliczaliśmy jako usterkę. Było tego trochę jeszcze, ale nie chcę ich tu wszystkich wypisywać. Jakoś dawało się jeździć. No i jeździliśmy.

Nastaje rok 2006. Rok przełomowy dla mnie, a nieszczęśliwy dla Miśka. Dlaczego przełomowy dla mnie? Odkryłem MKP :) . Jako, że już auto było obiektem kultu dla mnie, to często wchodziłem w internet i w wyszukiwarkach wpisywałem różne hasła typu "Galant 1987" itd. Przeważnie nic ciekawego mi nie znajdowały. Błądziłem bez sensu po necie, nabijając tylko rachunek (standardowy modem...). Nagle oświecenie! Wyszukiwarka wyświetla: Mitsubishi Klub Polska. O jaaa... Wreszcie coś dla mnie! Z tydzień przeglądałem forum, po czym się zarejestrowałem. Dobra, ale miało być o Miśku, a nie o mnie. Napiszę jeszcze tylko, że Mitsumaniaków znalazłem tylko i wyłącznie dzięki temu, że Bartek na MKP miał adres Naszego Klubu w podpisie. Ale tutaj zarejestrowałem się trochę później. Dobra, teraz o samochodzie. Auto nie trzymało temperatury. Ja się nie znałem, więc myślałem, że tak ma być. Ale jednak trochę mnie to intrygowało. To pamiętam: mój pierwszy post na MKP: gdzie jest termostat w Galancie 1987r? Odpowiedź dostałem bardzo szybko. Kilka dni później wziąłem się za robotę. Strasznie trzęsły mi się ręce. Pierwszy raz w życiu robiłem coś przy samochodzie. Bałem się, że mogę coś uszkodzić. Na dworze -10 (albo i lepiej), a ja cały zalany płynem chłodniczym (tak umiejętnie spuszczałem go, że połowa poleciała na mnie :wink: ). Zimno się zrobiło...ale byłem tak podekscytowany, że kontynuowałem pracę. Zresztą nie mogłem jej przerwać, bo jakby ojciec zobaczył, że coś rozkręcam w silniku, to by mnie opieprzył. Po godzinie (jak nie lepiej) termostat wymieniony (z braku funduszy przełożyłem ten ze starego Galanta, a na starą uszczelkę dałem odrobinkę towotu...trzyma do dziś :) ). Już niepotrzebne były kartony przed chłodnicą i pod silnikiem. Termostat zrobiony.


Nadchodzi maj. Jedziemy do Warszawy. Ojciec musiał załatwić jakąś sprawę. Nieważne. Wracamy do domu. Stoimy w korku. Dojeżdżamy do ronda. Przejeżdżamy przez nie i ojciec delikatnie przyspiesza. Delikatnie, bo zaraz są światła. Ale zaraz zapaliło się zielone, więc ojciec nie hamuje. Ostatni pieszy schodzi z pasów, auto przed nami zaraz będzie ruszało. Do tego auta mamy jakieś 5-6 metrów, więc nie ma potrzeby hamować. Toczymy się...i nagle jakiś palant wciska się w tą lukę między nami! Ojciec daje ostro po hamulcach...ale to za mało :( . Wjechaliśmy gościowi w tył :cry: . A niech to... Tylko tego nam brakowało... Zaraz zjeżdżamy na bok i zaczyna się wyliczanie strat. Maska się wygięła, nie można jej otworzyć, zderzak skasowany, reflektor przestał istnieć, wzmocnienie czołowe całe pogięte i pełno innych szkód. Gość miał hak, który wbił się w reflektor, tnąc przy okazji wszelką blachę, jaką napotkał na swojej drodze... Masakra :( . Od razu za nami pojawiło się kilka lawet...ale nas nie stać na taki luksus. Jakoś sami dotoczyliśmy się do domu. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie będzie odszkodowania :cry: . Wina była obopólna (bo my jechaliśmy 50, a w Wa-wie dozwolone jest 40). Ojciec na miejscu wypadku dogadał się z gościem (nie wzywaliśmy policji), wymienili się numerami telefonów. I co? I g***o! Zero odzewu z jego strony! Zresztą nie dziwię się mu...to był biały dostawczak (pewnie kurier). A szkód tamto auto nie miało żadnych (oprócz lekko przyrysowanego zderzaka). Ech...ja to mam pecha normalnie :( . I cóż poradzić: auto odstawiliśmy na podwórko i tak sobie stoi. W wakacje, razem z kolegą, wyprostowałem maskę (on stanął po jednej stronie, a ja skakałem po drugiej :wink: . No i maska się wygięła tak, jak powinna). Później była wymiana zawiasu w drzwiach (ktoś puknął kiedyś na parkingu i drzwi przeciekały, bo odstawały od uszczelki). Zdecydowałem się na to dopiero z pół roku po puknięciu. Ale miałem miękkie nogi, jak zdejmowałem błotnik... Nie będę się rozpisywał: operacja zakończyła się sukcesem (zawias wziąłem ze starego Galanta).
I to wszystko! Więcej nic nie ruszałem, bo bardzo się bałem, że coś uszkodzę (z tą maską i zawiasem to też miałem niezłego "pietra", ale jakoś się przełamałem). Auto przestało całe wakacje, a ja miałem jeszcze jakąś nadzieję, że znajdą się pieniądze na blacharza. Niestety, pieniądze się nie znalazły :( . Pod koniec wakacji ustawiłem mu obroty. I fajrant. Zaczął się rok szkolny. Już wiedziałem, że auto nie zostanie oddane do fachowca. I tak sobie kombinowałem, że w końcu nie mam nic do stracenia. Jak ja nie zrobię, to nikt nie zrobi. No i cóż...zacząłem sam "klepać" blachę. Mimo, że się na tym KOMPLETNIE nie znałem. Na początek poszedł "nosek" (takie coś nad lampami, a przed maską). Długo się z nim męczyłem. Pomagał mi kolega. Pamiętacie, jak w listopadzie spadł śnieg i były duże mrozy? Wtedy ja poszedłem z kolegą do jego blaszanego garażu i "klepaliśmy" nosek...do 1 w nocy (siedzieliśmy w tym garażu jakieś 5-6 godzin)!!! Było bardzo zimno, wręcz już nie czułem nóg. Ale to się nie liczyło...najważniejszy był Misiek i jego sprawność. Ale wtedy straciłem rachubę czasu. Myślałem, że jest. ok. 22. Ale dostałem ochrzan od rodziców, jak wróciłem do domu ("gdzie ty się szwędasz o tej porze?!", "gdzieś ty był?!" itd). A jak poszedłem się myć, to okazało się, że mam małe odmrożenie na nodze. No nic...i tak byłem zadowlony z tego, co zrobiłem.
Czas leciał, ja pracowałem przy Miśku. Już soboty mi nie wystarczyły. Zacząłem pracować w tygodniu (przychodzę ze szkoły, plecak w kąt i sio na dwór, a lekcje odrabiałem dopiero ok. 20-21, a na naukę już brakowało czasu. Przez to zepsułem sobie oceny z kilku przedmiotów...ale co tam. Galant jest najważniejszy). Dzień w dzień. W listopadzie skończyłem "nosek". Inny kolega jako tako zaszpachlował mi go (i tak niedługo będę to poprawiał). Pod koniec listopada zdemontowałem wtryski i włożyłem stare na próbę. Wtedy chyba miałem największego "stracha" w historii moich prac przy aucie. Bałem się, że mogę coś uszkodzić. W końcu wtryski do delikatna i bardzo droga sprawa. Niestety, stare wtryski nie działały poprawnie (w końcu 6 lat na dworze leżały). Demontaż wtrysków i założenie starych zajęło mi jakieś...3 godziny, jak nie lepiej. Tak się bałem. Z powrotem (demontaż starych i założenie dobrych) tą samą operację zrobiłem w 45 minut. To był przełomowy moment w pracach nad samochodem, a to dlatego, ze przestałem się bać, że przy pracy mogę coś uszkodzić. Doszło nawet do tego, że zdjąłem chłodnicę, żeby podprostować blachy i wzmocnienie czołowe. Grudzień i styczeń upłynął na prostowaniu blach w karoserii. Miejsca mało, jakichś narzędzi brak (tylko 3 młotki [jeden gumowy], jakiś łom i kilka drewnianych kołków), ale prace posuwały się do przodu. W międzyczasie blacharz pospawał mi kilka rzeczy. Pod koniec stycznia skończyłem prostowanie blach. Pomalowałem przód Hammeritem (nie miałem nic innego). Coś mnie podkusiło, żeby zdjąć tylny zderzak. Odkręciłem go i moim oczom ukazał się nieprawdopodobny widok. Tylu dziur i rdzy jeszcze chyba w życiu na oczy nie widziałem :( . Widać, że był bity w tył i to teraz się sypie. Cóż, przynajmniej będę miał co robić w ferie. Całe one upłynęły na "reanimacji" tyłu auta. Blacha była tak skorodowana, że musiałem duże fragmenty wycinać szlifierką. I tutaj miałem bardzo niemiłą przygodę. Poszedłem do tego blacharza, który wcześniej spawał mi przód. Umawialiśmy się kilkukrotnie (a to zajęty, a to nie ma czasu...), ale powiedział, że pospawa. No więc ja wycinałem tą blachę, bo myślałem, że na jej miejsce wspawa mi inną. Jakże się zawiodłem, gdy pewnego dnia idę do niego, a on już u drzwi mówi, żebym sobie poszedł i więcej nie wracał, bo on mi tego nie zrobi. I tyle go widziałem. Zostałem na lodzie :( . Auto pocięte stoi pod chmurką, a ja nie mam pomysłu, co robić. W końcu okazało się, że sąsiad ma odpowiednią spawarkę, ale tak mu to dobrze szło, że w rezultacie zrobił mi więcej dziur, niż zaspawał. No, może trochę przesadzam: wspawał mi te kawały blachy z tyłu, ale narobił naokoło wiele małycu dziurek. Trudno...ważne, że te duże dziury są zaspawane. Małe zakleję poxiliną.
I tak dochodzimy do dnia dzisiejszego. Ferie się skończyły, a ja mam do zaklejenia cały tył, ponownie muszę pomalować przód, a do tego zakleić dziury (poprosiłem tego sąsiada, żeby mi zaspawał coś z przodu, a on zrobił dziurę na wylot, a Hammerite na blasze zaczął się palić. Więc teraz muszę i zakleić, i pomalować...). W dodatku błotnik lewy tylny i drzwi (to te, co były kiedyś robione jak najtaniej i jak najszybciej) też rdzewieją na potęgę. Ale teraz nie chcę się tym zajmować (tzn. tylnym błotnikiem i drzwiami), bo pogoda nie pozwala. Poczekam do wakacji. Oj, wtedy to dopiero będzie się działo...
Jeżeli auto w ogóle dotrwa do wakacji. Tak jak pisałem, ojciec odpuścił sobie już auto. Jemu jest wszystko jedno, czym będzie jeździł. Ostatnio ciągle gada coś o tym, żeby opchnąć komuś ten samochód albo go zezłomować, bo nie dość, że nie jeździ, to jeszcze palił 14-15 litrów LPG w mieście, a mimo to osiągi ma praktycznie zerowe (to jego słowa. Owszem, przez automat i instalację I gen. z auta zrobił się muł, ale mi to aż tak nie przeszkadza. Osobną kwestią jest to, że z 2.4 pojemności Japończyki wyciągnęli tylko 112 KM...). Poza tym ciągle się coś w nim psuje. On go chyba nie lubi. Tylko mój zdecydowany sprzeciw sprawił, że Misiek jeszcze stoi na podwórku. Ale ojciec jak się uprze, to nie będę mógł nic zrobić :( ...
W dodatku większość śmieje się ze mnie i z Galanta. Nikt nie rozumie tego, co czuję. Wszyscy mówią, żebym sobie odpuścił i pozbył się go. Jak odkryłem tą rdzę za tylnym zderzakiem, to kolega mówił, żebym nie bawił się z tym, tylko zamalował to. "I tak auto nie pojeździ więcej, niż 2 lata" (jego słowa). Wszyscy wytykają, że Misiek więcej stoi, niż jeździ, i że już nic z niego nie będzie. Mówią, żebym go sprzedał i zbierał kasę na " jakieś porządne" auto. Oni nie rozumią, że ja nie chcę innego auta. I nie mam zamiaru go sprzedawać. Czy nikt tego nie rozumie?


Ufff, już prawie koniec. Teraz pora na coś, co jestem winny niektórym osobom. Podziękowania :D .

Specjalne i największe podziękowania chcę przekazać Gondoljerzemu, który posiada takiego samego Galanta. Odpisywał mi on dzielnie na moje wszystkie wiadomości (a trochę tego było :) ), odpowiadał na każde moje pytanie. Lecz najbardziej jestem mu wdzięczy za co innego. Otóż u mnie blacha w niektórych miejscach była tak pogięta, że nie wiedziałem, jak ją klepać. Pisałem Gondoljerzemu, co i jak, a on robił mi zdjęcia swojego Galanta w miejscach, o które go prosiłem. Dzięki temu wiedziałem już, co jak klepać. Tych zdjęć zrobił w sumie ok. 40. Dziękuję Ci, Gondoljerzy. Za to, że zawsze znajdowałeś czas dla mnie. Że w ogóle chciało Ci się robić te fotki. To dzięki Tobie zrobiłem tak dużo do tej pory przy samochodzie. Wielkie dzięki! Nie wiem, jak ja Ci się odwdzięczę...

Chcę również podziękować Krzyzakowi, który również dzielnie odpowiadał mi na każde wysłane PW, a także był pierwszą osobą, która w ekspresowym tempie pomogła mi na MKP (właśnie ten termostat), odpowiadając mi na mój pierwszy post na forum. Dziekuję Ci.

To by było na tyle.

Tak na koniec napiszę pewną refleksję: otóż, paradoksalnie może i jestem najmłodszy z Was, ale Miśka mam chyba najdłużej spośród wszystkich. I proporcjonalna do tego czasu jest też moja miłość do niego. Nie będę jeździł innym autem. Nie chcę jeździć innym autem. Będę walczył o Miśka. Do końca...

Gratuluję i dziękuję, jeśli ktoś to wszystko przeczytał.
Pozdrawiam
Kamil


edit:
5 maj 2007 - prace przy Galancie ukończone ;) . Szczegóły - strona 10
Ostatnio zmieniony przez kamilek 09-05-2007, 15:34, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Bartek 
Mitsumaniak
friendly admin


Auto: A161, EC5W, GF6W, A03A
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 291 razy
Dołączył: 21 Mar 2005
Posty: 6983
Skąd: że znowu? (W-wa)
Wysłany: 15-02-2007, 23:25   

:prayer: poprostu brak mi słów :)
_________________
Pozdrawiam
MITSUMANIAK Bartek

Outlander III '14
Galant 1600 L '82
Legnum VR-4 '99
Space Star '14
Space Wagon '99 V6 - 24 :twisted: sprzedany :(

nie no ty zawsze powiesz co wiesz, a jak nie wiesz to i tak powiesz, bo przecież trzeba [coś] napisać by Ralal_Szczecin


Piratem drogowym się nie rodzi - piratem drogowym się umiera
 
 
 
wojmi1 
Mitsumaniak
lancer kombi i gal


Auto: lancer combi g37 i c12 galE32
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 49 razy
Dołączył: 12 Wrz 2006
Posty: 1579
Skąd: Oswiecim-Piotrowice
Wysłany: 15-02-2007, 23:46   

fajna historia :p kamilek,
_________________
lancer 4 wd combi 87, 89 ; c12v 1.5 90, gal E33 90 +e33
 
 
 
Rafal_Szczecin 
Mitsumaniak


Auto: Volvo Amazon, Skoda Superb
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 89 razy
Dołączył: 15 Kwi 2005
Posty: 9211
Skąd: s kątowni
Wysłany: 15-02-2007, 23:54   

o zesz :) ale historia :)

gratuluje samo zaparcia :)

pozdrawiam
 
 
Derpin
[Usunięty]

Wysłany: 15-02-2007, 23:57   

WOW :) pozytywnie bardzo pozytywnie... Mojego (jeszcze nie ;p) Galanciorka rodzinka też chce sprzedać i jestem jedyną osoba która sie temu przeciwstawia ;p i tak samo jak Ty bede walczył o niego i doprowadze o ile finanse pozwolą do stanu idealnego :D i nie przejmuj sie kolegami... masz swoja pasję która daj Cie wiele radości... oni pewnie jeżdżą jakimiś derswagenami które nawet nie dożyją w jednej całości do takiego wieku :mrgreen:

pozdrawia i trzymam kciuki ze zobaczymy sie na zlocie w borkach :) już naszymi Galantami :)
 
 
rogallo 
Nowy Forumowicz

Auto: galant 2,5 V6 2001 elegance
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 1 raz
Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 11
Skąd: Wawa
Wysłany: 16-02-2007, 00:02   

Bartek napisał/a:
:prayer: poprostu brak mi słów :)

nic dodac nic ujac
trzymam kciuki, powodzenia :D
 
 
kamilek 
Mitsumaniak


Auto: Galant 2.4 A/T '87
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 44 razy
Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1107
Skąd: Legionowo
Wysłany: 16-02-2007, 00:03   

Derpin napisał/a:
trzymam kciuki ze zobaczymy sie na zlocie w borkach

Niestety, raczej się nie zobaczymy. Ja na prawko muszę jeszcze poczekać 2 lata, a ojciec nie jest zainteresowany tego typu rzeczami. Więc nie będę miał czym przyjechać...

Derpin napisał/a:
i nie przejmuj sie kolegami...

Owszem, niektórzy koledzy się nabijają, ale głównie chodziło mi o ludzi. Np. blacharz mówił: "weź to zostaw, nie rób tego, i tak nikt nim nie jeździ", sąsiad powiedział: "zamaluj to, i tak dłużej niż 2 lata to nie pojeździ"...
Ostatnio zmieniony przez kamilek 16-02-2007, 00:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Derpin
[Usunięty]

Wysłany: 16-02-2007, 00:33   

kamilek napisał/a:
Derpin napisał/a:
trzymam kciuki ze zobaczymy sie na zlocie w borkach

Niestety, raczej się nie zobaczymy. Ja na prawko muszę jeszcze poczekać 2 lata, a ojciec nie jest zainteresowany tego typu rzeczami. Więc nie będę miał czym przyjechać...


przyjedź czymkolwiek, zabierz sie z kimkolwiek... wiesz z wawy ktoś chyba jedzie jednak na zlocisko w borkach :) dasz rade :)
 
 
slo_mo
[Usunięty]

Wysłany: 16-02-2007, 08:14   

kamilek - gratuluję samozaparcia :thumbleft:
Na zlot w Borkach na pewno będzie jechała ekipa ze stolicy (ja również) więc co za problem podskoczyć po Ciebie po drodze??
 
 
Krzyzak 
moderator mitsumaniak
uczestnik I Zlotu MM


Auto: E32, CR29, 5F, DCJ, 7N, Y2
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 644 razy
Dołączył: 28 Kwi 2005
Posty: 24244
Skąd: był Malbork, teraz Gdańsk
Wysłany: 16-02-2007, 09:28   

doczytałem - jestem pod wrażeniem
chyba najciekawsza historia auta jaką czytałem...
 
 
Bartek 
Mitsumaniak
friendly admin


Auto: A161, EC5W, GF6W, A03A
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 291 razy
Dołączył: 21 Mar 2005
Posty: 6983
Skąd: że znowu? (W-wa)
Wysłany: 16-02-2007, 11:14   

kamilek napisał/a:
Więc nie będę miał czym przyjechać...


Tym razem Ci nie odpuszczę. Zabiorę choćbyśmy mieli się w 5* gnieść w Galu



*/ w tym 2 dzieci w fotelikach :)
_________________
Pozdrawiam
MITSUMANIAK Bartek

Outlander III '14
Galant 1600 L '82
Legnum VR-4 '99
Space Star '14
Space Wagon '99 V6 - 24 :twisted: sprzedany :(

nie no ty zawsze powiesz co wiesz, a jak nie wiesz to i tak powiesz, bo przecież trzeba [coś] napisać by Ralal_Szczecin


Piratem drogowym się nie rodzi - piratem drogowym się umiera
 
 
 
kamilek 
Mitsumaniak


Auto: Galant 2.4 A/T '87
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 44 razy
Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1107
Skąd: Legionowo
Wysłany: 16-02-2007, 22:12   

Dziś przeszukałem cały zbiór rodzinnych zdjęć. Uff...było tego trochę :) . Ale znalazłem to, czego szukałem: zdjęcia Galantów. Kolega mi zeskanował i oto mogę Wam je zaprezentować:


Z koleżanką na lodach :mrgreen:


A tu: ja w Szwajcarii :mrgreen:


Znowu ja :) . No i oczywiście Galant E11.

A tu...ech...chyba nie muszę pisać...

Ostatnio zmieniony przez kamilek 11-05-2007, 23:05, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Rafal_Szczecin 
Mitsumaniak


Auto: Volvo Amazon, Skoda Superb
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 89 razy
Dołączył: 15 Kwi 2005
Posty: 9211
Skąd: s kątowni
Wysłany: 16-02-2007, 22:35   

mam takie male pytanko, czy ostatnie dwie fotki przedstawiaja auto ktore sam "reanimujesz" :?:
 
 
kamilek 
Mitsumaniak


Auto: Galant 2.4 A/T '87
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 44 razy
Dołączył: 15 Kwi 2006
Posty: 1107
Skąd: Legionowo
Wysłany: 17-02-2007, 00:28   

Ależ oczywiście, że nie. Do takiego to bym się nawet nie zabierał... Ten na zdjęciu to "Galant II".
Muszę od siebie dodać, że zdjęcia trochę oszukują, gdyż patrząc na nie wydaje się, że auto było proste, tylko są "wgniecione" drzwi. W rzeczywistości auto było całe wygięte, tył przestawił się o kilka stopni, auto wręcz owinęło się wokół drzewa. Zresztą jak przyjrzeć się ostatniej fotce, to coś tam można dostrzec...
_________________
Długa historia jeszcze nie mojego Galanta - 100% gotowy, teraz jak nowy :)

Galant E33 - koniec przygody

"Galant E15 - teraz już nie robią takich samochodów miał 20lat ale takiego komfortu to już nigdy później nie widziałem" - by Burst
 
 
 
Rafal_Szczecin 
Mitsumaniak


Auto: Volvo Amazon, Skoda Superb
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 89 razy
Dołączył: 15 Kwi 2005
Posty: 9211
Skąd: s kątowni
Wysłany: 17-02-2007, 00:32   

a dostaniemy jakies zdjecie gala ktorego reanimujesz ?
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Ta strona używa ciasteczek (ang. cookies) w celu logowania oraz do badania oglądalności strony.
Aby dowiedzieć się czym są ciasteczka odwiedź stronę wszystkoociasteczkach.pl
Jeśli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie ciasteczek na tej stronie, zablokuj je w opcjach Twojej przeglądarki internetowej.