 |
Forum Oficjalnego Klubu Mitsubishi - MitsuManiaki
|
|
Ogłoszenie |
W myśl ustawy RODO, akceptując regulamin wyrażasz zgodę na gromadzenie i przetwarzanie swoich danych osobowych w celach związanych z przyznaniem dostępu do forum / wstąpieniem do klubu. Administratorem danych jest Oficjalny Klub Mitsubishi - MitsuManiaki
Jeśli nie akceptujesz powyższych informacji, prosimy o kontakt z Administracją w celu usunięcia konta.
|
BLISKI WSCHÓD by Piotr Karwecki |
Autor |
Wiadomość |
pekar1
Forumowicz pekar
Auto: Pajero 2.8 td long
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 1 raz Dołączył: 27 Sty 2009 Posty: 135 Skąd: Biała Rawska
|
Wysłany: 31-01-2009, 00:44 BLISKI WSCHÓD by Piotr Karwecki
|
|
|
Cześć
Od kilku wyprawiamy się rodziną na off-roadowe wyprawy w ciekawe miejsca świata.
W zeszłym 2008 roku zrobilismy Pojarką 2800 td 1998 wyprawę na Bliski Wschód .
Przez miesiąć zrobiliśmy 13 600 km .Zrobilismy min.Syrię, Jordanię i Kurdystan w Turcji.
W Syrii i Jordani moja "pojarka" przeszła pustynny test - na piatke. W 50 stopniowym upale , w pustynnym kurzu, na bezdrozach i po piachu pustyni Wadi Rum przy granicy z Arabią Saudyjską a pózniej na bezdrozach wojennego Kurdystanu auto pokazało co potrafi.
Po zatankowaniu mazutu przy irańskiej granicy tez pojechało. Przemyt , którego nikt nie kontroluje.
Poniżej wstawiam zajawkę z własnej strony ,opublikowana po szczęsliwym powrocie:
" Turcja, Syria, Jordania, Kurdystan. Po pokonaniu 13 600 km na pokładzie naszego auta w komplecie, cali i zdrowi, pełni wrażeń wróciliśmy do Naszego Kraju. Nie ma wspanialszego kraju niż Polska. Mimo niedoskonałości, problemów i dziwaczności codziennego życia {zwłaszcza politycznego} w Polsce, powrót po miesiącu, po pokonaniu kilkunastu tysięcy kilometrów, przekroczeniu kilkunastu granic, powrót jest czymś wspaniałym. Szczęśliwie udało nam się ominąć wojenną Gruzję {w trakcie podróży dotarła do nas wieść o wojnie i po konsultacji z polską ambasadą w Tbilisi odwołaliśmy rezerwację promu w Poti - w tym czasie juz ten port był zajęty przez wojska rosyjskie}, ale za to mieliśmy więcej czasu na Turcję, Syrię ,Jordanię i turecki Kurdystan. Niestety nie do końca udało nam się ominąc wojnę bowiem w Kurdystanie trwa regularna wojna . Akurat w tym czasie kiedy w drodze do Góry Ararat przy granicy irańskiej j przejeżdzaliśmy przez wschodni Kurdystan zaostrzyła się wojna partyzancka w tamtym rejonie {dziwny "przypadek"- Kurdowie wysadzili kilka rurociagów z ropą w tamtym rejonie , wcześniej kilka zamachów bombowych}. Wielokrotnie byliśmy zatrzymywani przez wojsko, rewidowani oraz przesłuchiwani przez wywiad wojskowy. Kontrole przeprowadzane były przez ubezpieczajacych się wzajemnie żołnierzy z odbezpieczona bronią. W czasie kontroli jedna z osób z naszego samochodu zawsze była przetrzymywana na posterunku wewnątrz otoczonego zasiekami obozu. Forma zakładnika w razie co ??? Każdorazowo pozwolenie na dalszą podróż było wydawane po wprowadzeniu naszych danych do komputera i konsultacji telefonicznej. I tak dalej.... Tylko moja żona Ewa okazała sie "robotem" odpornym na różne przypadki. Córka Ania i jej kompan Kosma "zaliczyli pobyt w szpitalu w Syrii z powodu silnego zatrucia. Sprawa okazała się na tyle poważna , że musieli leżeć cały dzień w szpitalu wziąć kroplówki i przejść inne zabiegi. Ja zaliczyłem szpital w Jordani z powodu pokąszenia nóg przez jakieś stworzenie morskie, które w opinii miejscowych Arabów było na tyle grożne ,że musiałem udać sie do szpitala. Jak się okazało w nogach w kilkunastu miejscach miałem wstrzyknięty silnie trujący jad. Gdyby wczesniej Arabowie na plaży nie przypalili mi tych pokąsanych miejsc rozżarzonym papierosem mógłbym mieć duży problem. W szpitalu otrzymałem antidotum i kilka innych zastrzyków. Poza tym wszystko OK. Syria to TERRA INCOGNITA dla turystyki. Sprawialiśmy tam spora sensację swoją wizytą. Na pustynnych terenach przy granicy irackiej byliśmy dla miejscowych taką atrakcją jak dla dzieci w ZOO - małpy czy żyrafy. Ale wszyscy bardzo mili i niesamowicie pomocni. Nocowalismy kilka razy pod namiotem na pustyni . Razu pewnego Beduinka odwiedzająca wraz z mężem nasze obozowisko podczas jego rozbijania być może uratowała komuś z nas życie kiedy zabiła skorpiona wchodzacego do rozbitego już namiotu ale nieopatrznie pozostawionego otwartym. Jordania już bardziej światowa i otwarta. Tam biblijne miejsca jak Góra Nebo i miejsce pochówku Mojżesza, Jordan i miejsce chrztu Jezusa Chrystusa oraz na koniec dwudniowa podróż naszym autem po pustyni przy granicy z Arabią Saudyjską { Wadi Rum}. Kilka razy zabłądzilismy, kilka razy musieliśmy się odkopywać i raz obozować pod skałą w absolutnej pustynnej ciszy. No i jesteśmy cali i zdrowi. Po powrocie nic nie smakowało nam lepiej niż zupa pomidorowa... Piotr, Ewa i Ania "
A tutaj link do strony ze zdjęciami: http://karwacki.org/galer...ISKIM-WSCHODZIE
Może za jakis czas relacja bardziej szczegółowa z udziałem Pojarki. Fotki na razie zamieszczane tylko z połowy wyprawy. Z powodu braku czasu na razie tylko tyle.
Piotr |
_________________ Bądż szczęśliwy i daj szczęscie innym |
Ostatnio zmieniony przez Gene 31-01-2009, 16:38, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
 |
Gene
Mitsumaniak shoot & destroy

Auto: Pajero Sport Dakar '06
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 115 razy Dołączył: 13 Lis 2006 Posty: 3775 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: 31-01-2009, 11:01
|
|
|
Bardzo ekscytujaca wyprawa. Ciesze sie, ze cali i zdrowi wrociliscie do Polski. Gratuluje wyczynu tym bardziej, ze Pojarka byla jak widze nie przygotowana pod katem takiej eskapady. Niestety tak to juz jest z wyjazdami na Bliski Wschod lub do Afryki Polnocnej trzeba uwazac na wiele nieprzyjemnych dla europejczykow elementow fauny i flory. Namiot dachowy zamontowany na bagazniku wyprawowym daje duzo wieksze zabezpieczenie przed skorpionami i innymi zwierzetami. Radze pomyslec o tym w przyszlosci. Jest to wygodne rozwiazanie choc relatywnie drogie.
Ja wolalbym juz spac w aucie niz rozbijac obozowisko na ziemi. Pewnie nie bylo wyjscia ale sporo zawdzieczacie tej beduince. Mnie ciagnie do Tunezji a zone na Islandie. Z roku na rok niestety odkladamy nasza wyprawe i konczy sie tylko na marzeniach.
Czekamy na nowe relacje i chetnie sluzymy pomoca w przygotowaniach. |
_________________ C'est La Vie suckers
 |
|
|
|
 |
pekar1
Forumowicz pekar
Auto: Pajero 2.8 td long
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 1 raz Dołączył: 27 Sty 2009 Posty: 135 Skąd: Biała Rawska
|
Wysłany: 31-01-2009, 11:56 Syria, Jordania 2008
|
|
|
Faktycznie , auto nie do końca było przygotowane do tej wyprawy, ale to mój pierwszy samochód terenowy i tez do końca nie było wiadomo co nas spotka. Wczesniejsze , wariackie wyprawy robilismy zwykła osobówką.
Wiedziałem ,że wiekszość dystansu pokonamy na asfalcie i na zwykłych ,być moze szutrowych drogach.
Ponieważ nie miałem bagaznika dachowego { do Pajero jak zauważyłem sa problemy z zakupem} więc odpadał namiot dachowy oraz ewentualne koła na wymianę.
Wybrałem opcję : "jakoś damy sobie radę".
Wiedziałem tez ,że raczej nie będziemy topić auta więc z premedytacja nie instalowałem snorkela .Koszt wyprawy był spory więc budżet tez trzeba było szanować. Jedynie w Gruzji przewidywałem lekkie brodzenie w Swanetii ponieważ bylismy tam w 2007 roku i wiedziałem co moze nas czekać . Ale akurat 9.08 2008 wybuchła tam wojna więc szczęsliwie musielismy zmienić trasę wyprawy w trakcie.
Co ciekawe , Gruzję w 2007 roku zrobilismy zwykłym, starym , osobowym Fordem Mondeo 1994 rok z instajacją gazową . Miał atut - przejechanie 100km kosztowało przecietnie 20 zł
Troche problemów mielismy na pustyni Wadi Rum w Jordani z uwagi na zwykłe opony-niestety tam sa potrzebne inne. Ale jakoś dalismy sobie radę.
W tym roku już po doswiadczeniach { i pewnych oszczędnosciach } zamierzam wyposażyć autu w snorkel , bagaznik wyprawowy, dobre opony i inne potrzebne w ekstremalne warunki wyposazenie.
Zawsze wozimy ze soba namiot i biwakowe wyposazenie choć wiekszość noclegów spędzamy w czasie wypraw w zwykłych warunkach. Nawet jesli brak motelu czy goscińca to szukamy noclegu w osadach ludzkich, nawet na podłodze ale u ludzi -bezpieczniej.
W Syrii np.nocowalismy w kosciele chrzescijańskim { taka enklawa chrzescijańska w górach} na żelaznych pryczach.
W Gruzji w 2007 roku mielismy nocleg u ludzi { oczywiscie zapłacilismy im } , bo w Gruzji nie do konca jest bezpiecznie.
W 2006 w Skandynawii w wiekszosci spalismy pod namiotem lub na campingach
Ale ponieważ ciągnie nas Rosja i generalnie Wschód oraz Bliski Wschód więc wyposazenie typowo wyprawowe, profesjonalne będzie niezbędne. W 2008 roku mielismy zrobić pętle kaukaską Zugdidi-Mestia-Uszguli-Kutaisi , Azerbejzan i Iran oraz Syrię ale córka nie dostała wizy d Iranu { ja i zona tak} .Zmienilismy plany ,które i tak jeszcze musielismy zmienić bo w trakcie w Gruzji wybuczhła wojna.
Z czasem auto chce wyposazyć w miejsca do spania w środku , bo za jakiś czas córka juz raczej będzie sama podrózować { cud ,ze jeszcze chce robic to z nami} więc bedzie to możliwe. Dobrze ,ze trafiłem na to forum bo z pewnoscia za jego posrednictwem będe mógł sie wiele dowiedzieć.
Co do planów ..., Islandia jest ostatnio bardzo tania z uwagi na kurs waluty , problemem jest wysoki koszt transportu auta, promy itd. Ale sama Islandia dla auta terenowego to z pewnoscia dobry poligon a o wrazeniach turystycznych nawet nie wspomnę.
Jesli ktos chciałby jakies konkrety dotyczace tej wyprawy bo chciałby się wybrać to służę: koszty, adresy, noclegi , ważne przestrogi i niuanse przkraczania granic i inne z pozoru błache szczegóły ale jak sie okazuje ratujace zycie to służę.
Pozdrawiam
Piotr
ps. zdjecie beduinki ,która uratowała moze komus z nas zycie zabijajac skorpiona w namiocie to IMG 7126 NA SZÓSTEJ STRONIE GALERII.
Zjedlismy u nich ichnie placki i pilismy ciepłe mleko wielbladzie. Dojone były przy nas.
[ Dodano: 31-01-2009, 12:00 ]
Gene,
W tytle tematu jest KARWACKI , winno być Karwecki.
Z góry dziękuję za korektę .
Piotr |
_________________ Bądż szczęśliwy i daj szczęscie innym |
|
|
|
 |
Gene
Mitsumaniak shoot & destroy

Auto: Pajero Sport Dakar '06
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 115 razy Dołączył: 13 Lis 2006 Posty: 3775 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: 31-01-2009, 12:34
|
|
|
Co do auta to pomysl raczej nad dodatkowym wyprawowym zbiornikem paliwa. Nad mocowaniem kanistrow i zbiornikiem na wode. Z tym bagaznikiem nie jest tak zle. Mozna to zmotac lub zakupic cos co przypasuje. Takie rozwiazanie daje Ci wiele mozliwosci. Czesc bagazu idzie na dach. Lopara, dodatkowe zbiorniki, trapy - na pustyni bardzo przydatne i oswietlenie pomocnicze. Sa tez minusy; podnosi sie srodek ciezkosci auta i trzeba bardziej uwazac podrozujac. Rowniez zawiecha dostaje w doope przy ponadplanowym obciazeniu samochodu. Co do opon nie zalecam nic bardziej agresywnego ponad gumy typu All Terrain. Koniecznie jesli nie masz kup kompresor. To nie duzy wydatek a pozwala na dowolne dobieranie cisnien w kolach. Na piasku spuszczasz nawet do 1 atmosfery po wyjechaniu psssyt, psyttt i masz 2.2. Przy okazji bez wysilku pompujesz materace, pilki czy ponton. |
_________________ C'est La Vie suckers
 |
|
|
|
 |
pekar1
Forumowicz pekar
Auto: Pajero 2.8 td long
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 1 raz Dołączył: 27 Sty 2009 Posty: 135 Skąd: Biała Rawska
|
Wysłany: 31-01-2009, 13:13 wyprawa
|
|
|
Gene -dzięki za sugestie , będę pytał i pisał o efektach-moze tez innym sie przyda.
Podstawowa sprawa , najprostsza teraz to kompresor-jak piszesz , psyt, psyt i masz to co powinienes mieć w zalezności od warunków.
Z pewnoscia będę konsultował wyposażenie auta. Tym bardziej ,że tego bakcyla wyprawowego mamy solidnie wszczepionego.
Niekoniecznie bedziemy topić auto i robic harcorowe przeprawy{ jestesmy juz z zona w lekko średnim wieku } ale średnio ciężkie tereny na pewno będą , bo juz były. Min. Gruzja, Armenia, Ukraina, Syria, Jordania i Turcja - w terenie ,bez asfaltu.
Dzieki i pozdrówko..
Piotr
[ Dodano: 31-01-2009, 13:15 ]
Gene,
A gdzie montuje sie ten wyprawowy zbiornik na paliwo, czy w jakikolwiek sposób odbiera inne walory auta, jaka pojemność mozna uzyskać w Pajero Longu ??? |
_________________ Bądż szczęśliwy i daj szczęscie innym |
|
|
|
 |
Gene
Mitsumaniak shoot & destroy

Auto: Pajero Sport Dakar '06
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 115 razy Dołączył: 13 Lis 2006 Posty: 3775 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: 31-01-2009, 13:37
|
|
|
pekar1 napisał/a: | A gdzie montuje sie ten wyprawowy zbiornik na paliwo, czy w jakikolwiek sposób odbiera inne walory auta, jaka pojemność mozna uzyskać w Pajero Longu ??? |
Proponuje zalozyc oddzielny temat bo tu nie ma co smiecic technicznymi uwagami. Najczesciej dodatkowe zbiorniki sa instalowane za fabrycznymi bankami a zderzakiem, czyli na koncu ramy.
pekar1 napisał/a: | Niekoniecznie bedziemy topić auto i robic harcorowe przeprawy |
Czyli mamy podobny poglad na turystyke samochodowa. Szczerze to glownie chodzi o przygode i rekreacje. Dojechac, zobaczyc i wrocic. Nawet jesli wiekszosc drogi prowadzi po czarnym. Lubie podrozowac i jezdzic. Szkoda mi auta ale przede wszystkim imprezy przeprawowe czy bezsensowne upalanie wkolo komina to nie jest moja domena. Moze w innych okolicznosciach i innym samochodem ale wyprawy te bliskie i te dalsza to to co lubie najbardziej. |
_________________ C'est La Vie suckers
 |
|
|
|
 |
pekar1
Forumowicz pekar
Auto: Pajero 2.8 td long
Kraj/Country: Polska
Pomógł: 1 raz Dołączył: 27 Sty 2009 Posty: 135 Skąd: Biała Rawska
|
Wysłany: 31-01-2009, 15:26 wyprawa
|
|
|
Podstawa to własnie spokojne i bez wiekszych przbojów wrócić samemu z takiej wyprawy.
Uszkodzenie samochodu za granicą nie jest Apokalipsą ale moze być bardziej kosztowne niz na miejscu.
Nieraz miałem ochotę z fantazja przejechać przez rzeczkę mimo ,ze obok był mostek ale zawsze pomyslałem ,że muszę wrócić .Jesli mostku nie ma , trudno...
Zawsze istotny jest czas - my nie mieszkamy i nie pracujemy tam gdzie sie wyprawiamy .Pracujemy izyjemy w Polsce i przeważnie mamy jakis ogranizcony czas na wyjazd.
Jesli jeszcze masz jakieś terminowe promy na samochód to naprawde trzeba na auto uważać. Tak miałem w Gruzji w 2007 roku. Zarezerwowany prom z Poti w Gruzji do Odessy.
Każdy dzień i dystans do pokonania wyliczony .Zapas na trzy tygodnie to trzy dni na nieprzewidzine wypadki.
A jesli samochód uszkodzisz takj ,że nie możesz lub nie warto go naprawiać i nie wrócisz nim do Polski, jesli masz wykupiony Carnette Passage { wymagany w Indiach, Iranie, Pakistanie np}
tracisz kaucję ok.20 000 zł.
Turystyka wyprawowa rzadzi sie innymi regułami niz upalanie auta koło swojego domu .
Więcej planowania niestety i rozwagi.
Pozdrówko
[ Dodano: 04-07-2009, 11:40 ]
Cześć
A za trzy tygodnie znowu wyruszamy na Bliski Wschód . Tym razem jedziemy nasza Pojarką do Iranu. Razem mamy do przejechania 15.000km.
Wyjeżdzamy z zoną , tym razem tylko we dwoje, pod koniec lipca, wracamy 30 sierpnia.
Oprócz Irany Swanetia w Gruzji, Azerbejdżan i wschodnia Turcja, moze południe Armenii.
Częśc tego regionu już objechalismy autem w poprzednich latach. Nowością jest Azerbejdżan i Iran.
Miejmu nadzieje ,że tym razem wojna nas nie zaskoczy ...
Pozdrawiam
[ Dodano: 08-09-2009, 21:34 ]
Cześć
Tydzień temu wróciliśmy z kolejnej fascynującej wyprawy na Bliski Wschód.
Przez miesiąc przejechaliśmy 16.200km . Bylismy w Turcji, Gruzji, Azerbejdżanie, Iranie i tureckim Kurdystanie.
Auto w niesłychanie trudnym terenie najpierw w Gruzji { Swanetia, kilka dni po kompletnych bezdrożach Kaukazu - pętla Zugdidi -Uszguli- Lentekhi- Kutaisi} , potem w Azerbejdżanie i w pustynnym i górskim terenie przy temperaturze 45-50 stopni spisało sie znakomicie.
W Iranie przejechaliśmy ponad 5500km. Raszt, Gorgan, Kordkuy, Mashad, Gonabad, Kerman, Bam, Sirjan, Shiraz, Esfahan, Hamedan ....
Straty własne w tej wyprawie to uszkodzony ABS i lekko uszkodzona elektronika , ale przy sprawnym jeżdzącym aucie. Chyba nadmiar wody w Gruzji....
Mnóstwo przygód, fascynująca przyroda , ciekawi ludzie . Niesamowita samochodowa off- roadowa przygoda. Byc może nic wiecej fascynujacego więcej nas nie spotka . Chociaz w zeszłym roku po Syrii i Jordani tez tak mówiłem. W zeszłym roku zrobilismy w miesiąc 13 600 km . Tegoroczny dystans był większy ale odnoszę wrażenie ,że to juz szczyt tego co da się przejechać i jednoczesnie świadomie i trzeżwo zwiedzać w tym czasie.
Z pełną świadomością powiem ,że Pajero 2.8 td z 1998 roku to świetny egzemplarz łaczący cechy limuzyny i terenówki. Z tego połaczenia wyszedł świetny podrózniczy samochód.
Gdybym miał komus polecić auto do dalekich podrózy to własnie Pajero Long. Gdyby jeszcze miał 3.5 litra zamiast 2.8 to byłoby cudo. Choć nawet z tym silnikiem jechalismy komfortowo zarówno w wysokich górach, po pustynnych trasachg i bezdrożach.
Reasumujac - polecam.
Pozdrawiam wszystkich Mitsumaniaków
[ Dodano: 15-01-2010, 19:24 ]
Oto opis nasze samotnej wyprawy- miłego czytania..
PROLOG
Lipiec 2007
Był upalny lipcowy wieczór 2007 roku. To było niewiarygodne bo siedzieliśmy sobie w Gruzji na tarasie domu w Zugdidi- stolicy Megrelii. Zajechaliśmy tam naszym starym Fordem..Ewa –żona, Ania- córka i ja. Byliśmy świeżo po rajdzie wynajętym autem do Mestii- stolicy Swanetii- jednego z najbardziej tajemniczych i niedostępnych regionów Gruzji. Naszym kierowcą i ochroniarzem zarazem był Badry Żwanija – to właśnie w jego domu siedzieliśmy tego wieczora. Piliśmy świetne gruzińskie wino kiedy Badry się zapytał : jak już zajechaliście do Gruzji to pewnie kiedyś i do Iranu pojedziecie ?? Tylko się zaśmialiśmy z tego pomysłu.
Kilkanaście dni później jechaliśmy w południowej Armenii w wysokich górach. Powietrze i wszystko wokół było jakieś takie szarożółte , zupełnie inne niż kiedykolwiek widzieliśmy. Rzut okiem na mapę- kurczę , jesteśmy tuż przy irańskiej granicy – Badry nie żartował….
Coś zaświtało w głowach…
Lipiec/Sierpień 2008
Nasza córka nie dostała irańskiej wizy . Dostała Ewa, dostał Kosma – chłopak Ani , dostałem ja. Ania nie . Byliśmy kompletnie zaskoczeni. Miesiące przygotowań poszły na marne. Plan bliskowschodniej wyprawy musiał ulec zmianie. Zamiast Turcji, Gruzji, Syrii i Iranu pozostała Turcja, Gruzja, Syria- przecież nie zostawimy Anki samej….
8 sierpień – jesteśmy w drodze do Syrii ,we wschodniej Turcji , kiedy dzwoni telefon z Polski. W Gruzji wojna….Do końca mieliśmy nadzieje , że to tylko dwudniowa strzelanina jakich wiele na gruzińsko- osetyjsko- abchaskim pograniczu.
Kolejny plan do kosza…. Jacy byliśmy wściekli. Nasza wymarzona pętla kaukaska Zugdidi- Mestia- Uszguli- Kutaisi niestety nie zostanie przez nas pokonana –wojna rosyjsko gruzińska pogrzebała nasze oczekiwania. W tamtym czasie myśleliśmy , że na zawsze. Ten rok był jakiś niefartowny dla naszych planów wyprawowych. Iran – nici, Gruzja- nici . Ewa jednak powiedziała , że musiał być w tym palec Boży . Gdyby Ania dostała wizę irańską to pojechalibyśmy przez Gruzję w pierwszej kolejności i 8 sierpnia bylibyśmy już w Gruzji , a po kilku dniach w Swanetii tuż przy abchaskiej granicy, w środku wojny..
Gdyby nie wojna w Gruzji to pewnie nie bylibyśmy w Jordanii tamtego roku na Wadi Rum. A i w Syrii nie obejrzelibyśmy tylu ciekawych i fascynujących miejsc. A było warto…..Nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre.
No ale w końcu a pętla kaukaska w Gruzji oraz Iran się doczekały. Przyszedł rok 2009….
PRZYGOTOWANIA
Dużo wcześniej niż przed każdą wyprawą zainteresowaliśmy się literaturą na temat trasy. Trochę śledzenia w necie, parę książek i przewodników. W księgarni podróżniczej w Warszawie na Ochocie kupiliśmy wszystkie mapy. Przewodnik Lonely Planet o Iranie mieliśmy z zeszłego roku. Kupiliśmy też słownik angielsko- farsi.
Po przeanalizowaniu trasy a zwłaszcza ilości kilometrów i czasu jaki będziemy mieli na pokonanie dystansu z premedytacja zrezygnowaliśmy z bagażnika dachowego i umieszczenia części ekwipunku na dachu. Mieliśmy pokonać ponad 15.000 km w ciągu miesiąca , większość po asfalcie. Umieszczenie bagażu na dachu zwiększyłoby opory powietrza , zużycie paliwa , a później utrudniłoby poruszanie się po trudnym górskim terenie. Podniesienie środka ciężkości przy pokonywaniu zboczy i trawersów mogłoby też być niebezpieczne. Jechaliśmy tylko z Ewą , we dwójkę, więc w naszym Longu było wystarczająco dużo miejsca aby cały wyprawowy szpej zmieścić w miejscu wymontowanego 3 rzędu siedzeń z tyłu.
Jak napisałem wyżej koszt paliwa w tym przedsięwzięciu miał być połową wszystkich kosztów a przy bagażniku dachowym z wyposażeniem zużycie paliwa wzrasta o 30 procent.
Postanowiliśmy więc ograniczyć do minimum bagaż. Z wyprawowego wyposażenia wzięliśmy przetwornicę prądu, drugie zapasowe koło, sprężarkę do kół, łopatę , siekierę, namiot, śpiwory , karimaty, gary itp. Również trochę części zapasowych. Olej na wymianę, filtry powietrza, oleju, klocki hamulcowe, przewody gumowe, opaski zaciskowe, silikony wysokotemperaturowe, taśmy izolacyjne. To wszystko plus nasze osobiste rzeczy i dwa zapasowe kanistry na ropę plus baniak na wodę pitną zmieściliśmy na tył , do bagażnika .
Nasz serwis oponiarski ze Skierniewic – zakład oponiarsko wulkanizacyjny Jarka Borowskiego wyposażył nas w zestaw do awaryjnego i szybkiego wulkanizowania opon w terenie. Świetna sprawa – pierwszy raz widziałem jak za pomocą mini korkociągu , śrubokręta, paska kleistej substancji o wyglądzie kabanosa oraz własnych rąk można naprawić oponę. Tak więc nawet gdybyśmy złapali trzy gumy naraz , mogliśmy sobie poradzić w terenie. Oprócz tego „specjału” Jarek Borowski wyposażył nas w komplet nowych opon BF GOODRICH AT 31,5 cala. Zakład p. Jarka jest autoryzowanym partnerem Michelina i w porozumieniu z tą firmą otrzymaliśmy te opony do przetestowania. Bezzwrotnie , za niewielka opłatą. W „pakiecie” był również profesjonalny serwis tych opon przed wyprawą i po powrocie. Dzięki
Całość obsługi w tym zakresie mieliśmy na najwyższym poziomie zresztą nie pierwszy raz , jako ,że w tej firmie już od lat serwisujemy „ obuwie „ naszego auta. Również drugie zapasowe koło zostało nam użyczone przez p. Jarka. Wyprzedzając opis wyprawy powiem ,że AT-eki Goodricha to świetne opony radzące sobie w każdym terenie , na bagnach, szutrach, pustyni , w wodzie , no i nie są męczące na asfalcie. Polecam.
Serwis mechaniczny przed wyjazdem zapewniła nam firma SOBPOL z Konpnicy k/Rawy Mazowieckiej . Również wcześniej w tej firmie już kilka razy robiliśmy obsługę przed i po wyprawie. I tym razem po czujnym okiem p. Piotra Witeckiego profesjonalnie przygotowano nam auto do wyjazdu. W trakcie wyprawy przez 16.000 km nie mieliśmy żadnych problemów technicznych i auto nie dało nam powodu do niepokoju. Tylko z powodu ciężkiej trasy w Gruzji straciliśmy ABS w przednim kole i wariowała tablica rozdzielcza – z powodu nadmiaru wody chyba. Poza tym bezproblemowo.
Zaprzyjaźniona firma Piotra Kaweckiego{ mojego szkolnego kolegi } z Barlinka zajmująca się sprzedażą wyposażenia jachtowego i okrętowego wyposażyła nas w szekle, liny kinetyczne. Na szczęście nie musieliśmy ich użyć, ale dawały nam w wyprawie poczucie bezpieczeństwa. Dzięki Wam wszystkim.
Dla bezpieczeństwa wyposażyliśmy się w telefon satelitarny THURAYA . W niektórych rejonach przez, które mieliśmy jechać nie ma zasięgu, a w Iranie nie działa żadna ze europejskich sieci komórkowych. W firmie TS 2 w Warszawie od ręki wypożyczyłem ten telefon , który naprawdę okazał się konieczny . Nawigację i zapisywanie way-pointów umożliwił na GPS Garmin. Mimo, że Iran nie ma map na GPS to dzięki tej nawigacji na bazowej mapie nieraz odnajdywaliśmy później drogę , kiedy gubiliśmy się w irańskich miasteczkach i bezdrożach i zamiast na południe jechaliśmy na wschód albo na zachód. Również funkcja odczytywania i określania pozycji geograficznej wraz z odczytem wysokości okazała się super przydatna. Garmin jest świetny, prosty i łatwy w obsłudze.
Na część tras w Gruzji { zwłaszcza na Swanetię}i Azerbejdżanie przygotowałem zdjęcia satelitarne z zapisanymi punktami krytycznymi typu rozjazdy, rozwidlenia szlaków , które wgrałem w laptopa. Też się przydały .
Z napięciem czekaliśmy na odpowiedź z irańskiej ambasady w sprawie wiz. Od tego wszystko zależało, córka Ania dostała przecież w zeszłym roku odmowę. W tym roku z powodu napiętej sytuacji polityczne i zamieszek powyborczych w Iranie były problemy z wizami. Zamiast po dwóch tygodniach wizy otrzymaliśmy w końcu po miesiącu. Hurra !!!!!
Teraz mogliśmy starać się o 5 dniową wizę tranzytową do Azerbejdżanu. W innym przypadku byłoby to niemożliwe. Mając wizę innego kraju docelowego ambasada azerbejdżańska musiała nam wydać wizę tranzytową. Po kolejnym tygodniu odebraliśmy paszporty z dwukrotnym tranzytem …Dlaczego z dwukrotnym ??? Baliśmy się ,że podobnie jak w 2008 roku może zacząć się jakaś wojna na tym zapalnym terenie, jakakolwiek , azersko-armeńska, rosyjsko- gruzińska, turecko – armeńska albo w końcu irańsko-izraelska. Mając więcej wiz w paszporcie zwiększaliśmy swoje możliwości powrotu w razie jakiegoś konfliktu.
Trzy tygodnie przed wyjazdem mając już wszystkie wizy musieliśmy załatwić ostatnia rzecz. Na wjazd do Iranu własnym samochodem niezbędny jest Carnette de Passage czyli gwarancja celna. Niestety jest to dość kosztowny dokument bo w roku 2009 kosztował nas 20 000 PLN. Taką sumę trzeba wpłacić na konto PZM Travel jako partnera szwajcarskiej firmy asekuracyjnej, aby otrzymać ten dokument . Oczywiście jeśli szczęśliwie się wróci tym samym samochodem do Polski z Iranu to ta suma jest zwracana ale trzeba na 2 miesiące taka sumę zamrozić na koncie PZM –otu. Po małych perypetiach udało się na parę dni przed wyjazdem ten dokument załatwić.
Do Gruzji wiz nie potrzebujemy więc droga już była otwarta. Jeszcze porobiliśmy kserówki wszystkich dokumentów, trochę zakupów na prezenty, trochę gadżetów. Trochę jedzenia do szybkiego przyrządzanie typu makaron ryżowy, sojowy, kasza kus-kus, gorące kubki, energetyki itd. no i jeszcze Ewa jako sanitariuszka wyprawowa profesjonalnie i ze znawstwem przygotowała apteczkę na każde warunki – przydała się.
Więc w drogę…..
31 sierpnia- 4 sierpnia 2009 – Dojazd do Gruzji..
To był ten fragment wyprawy któreg nie lubimy . Męczący transfer … Tylko jazda i jazda non stop. Jechaliśmy przez Ukrainę bo zostało nam trochę hrywien z zeszłego roku wiec postanowiliśmy je wydać na tanie ukraińskie paliwo. Na granicy upierdliwy ukraiński pogranicznik przez godzinę szukał numeru nadwozia na naszym Pajero i marnował nasz czas. Po znalezieniu w paszporcie irańskich wiz zleciało się pół obsady ukraińskiego przejścia i w końcu jeden ze starszych celników opieprzył tego upierdliwego i nakazał mu zaprzestać nas męczyć stwierdzając z grozą i grobową miną : „daj im spokój , oni jadą do Iranu….” Fajnie.
Pierwszą noc przejechaliśmy, a w Rumunii kilkugodzinna drzemka w dzień gdzieś w polu i kolejna noc już Bułgarii pomiędzy Veliko Tarnowo a Gabrovem w świetnym hotelu za niewielkie pieniądze. Rano po śniadaniu właścicielka zaprowadziła nas do położonego w głębokim jarze kilkaset metrów obok, średniowiecznego monastyru. Po krótkim spacerze w dół dotarliśmy do rwącej rzeki przez który przerzucony był wysoki drewniany most . Na jego drugim krańcu wprost na brzegu wyrastał piękny kompleks zakonny. Widać było, że niegdyś pełnił też funkcje obronne. Monastyr miał wygląd średniowiecznego zamku .Grube kamienne mury zewnętrzne z małymi otworami dla łuczników czy strzelców. Wewnątrz kamiennych obwarowań przy ich wewnętrznej stronie były drewniane zabudowania . Dachy tych zabudowań pełniły jednocześnie funkcje pomostu po którym można było chodzić wzdłuż muru i obserwować co się dzieje na zewnątrz kompleksu. Pośrodku kompleksu stał surowy budynek cerkwi z małym otworem drzwi obramowanych monumentalnym kamiennym portalem. Cały monastyr tętnił życiem. Kręciło się mnóstwo ludzi. W monastyrze organizowane były jakieś kolonie dla zaangażowanej religijnie młodzieży, która mieszkała w drewnianych przybudówkach wzdłuż murów. Kręciło się tez paru turystów z naszego hoteliku. A pośród tej młodzieży, turystów i nas przemykali brodaci mnisi w długich czarnych szatach i czarnych czapkach.
Najfajniejsze w tym było to ,że do tego niezwykłego miejsca trafiliśmy przez przypadek . Po prostu dzień wcześniej trafiliśmy na blokadę spowodowana remontem górskiej drogi i nie chciało nam się już czekać w korku więc zjechaliśmy na nocleg do niedalekiego { naszego } hoteliku.
Takie nieplanowane odkrycia są najlepsze…..
Na przejściu w Kapikule przetarliśmy oczy za zdumienia, bo w ciągu roku z koszmarnie zakorkowanego, brudnego i śmierdzącego przejścia Turcy zrobili hipernowoczesny terminal ze sklepami, barami, bankami etc. I nie potrzebowali na to Unii Europejskiej i jej funduszy. A po stronie bułgarskiej ….. To co było czyli brud i smród. Turek potrafi. A za parę lat nakryją nas czapkami….Kolejne zdziwienie, ale mniej przyjemne bo w 2009 roku zdrożały wizy tureckie i kosztowały 15 euro zamiast 10 . Ponadto powinna być dwukrotna a napis na wizie brzmiał single czyli pojedyncza. Dopiero kiedy zwróciłem uwagę na napis na wizie urzędnik dostawił stempel umożliwiający drugi wjazd do Turcji na tej wizie. Gdybym się nie upomniał to przy powrocie musielibyśmy zapłacić drugi raz ….
Przez cały dzień i noc jechaliśmy przez Turcję w kierunku gruzińskiej granicy . Świetne tureckie autostrady i zwykłe drogi dały możliwość szybkiego dotarcia do Gruzji. W Trabzonie musieliśmy kupić jeszcze jeden zapasowy filtr paliwa bo obawiałem się , że jeden zapas na irańska ropę może nie wystarczyć a kupno w Iranie filtra byłoby raczej nierealne. Po kilkunastu godzinach jazdy non stop { z przerwą na dwugodzinna drzemkę } dojechaliśmy do Sarpi. Tam horror – jedyny korytarz Gruzji do świata Zachodu przedstawiał straszny widok. Kłębiący się i krzyczący ludzie, naganiacze i odpłatni „pomagacze” , awantury i przepychanki, sprzedawcy ubezpieczeń , których de facto nie potrzeba itp. Dobrze , że chociaż nie musieliśmy wypełniać żadnych deklaracji celnych jak dwa lata wcześniej . Po prostu mały wklejony znaczek do paszportu i auto może być na gruzińskim obszarze celnym przez 60 dni. Mała kontrola bagażu i wio. Tylko 3 godziny stania …. W chwilę po przekroczeniu granicy jakże znajomy widok na gruzińskiej ulicy. Chodzące krowy i konie na środku skwerów i na ulicach . No i te budzące grozę dziury po brakujących deklach od studzienek kanalizacyjnych . Późnym popołudniem 3 sierpnia dojechaliśmy do Zugdidi do naszych znajomych. Kolacja , wino , opowieści, śpiewy . Postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień w Zugdidi aby odpocząć i zobaczyć jak żyją Gruzini w rok po wojnie.
Rano 4 sierpnia wybraliśmy się na zakupy na bazar, a po zakupach nasi znajomi zaproponowali nam wypad na wodospady 30 kilometrów od Zugdidi. Takiej zabawy dawno nie mieliśmy. Na północny wschód od Zugdidi w osadzie Skhuri górska rzeka tworzy przełomy spływając na południe . W tym miejscu na odcinku kilku kilometrów natura stworzyła kilkanaście wodospadów , nie tak dużych aby uniemożliwić kąpiele , ale na tyle dużych aby kąpiel w nich była nie lada przeżyciem. Oczywiście nie omieszkałem wykapać się lodowatej wodzie . Przy czym naprawdę musiałem korzystać z pomocy miejscowych, aby nie porwał mnie silny nurt . Tylko dzięki nim uratowałem swoje majtki , które woda usilnie ściągała mi z tyłka kiedy wszedłem miedzy głazy .Ewa tylko moczyła nogi ,śmiała się i robiła zdjęcia moich niezdarnych zmagań z woda i głazami. Z ledwością dawałem radę za to Gruzini kąpiący się ze mną skakali po mokrych kamieniach jak kozice. I też z szybkością kozic pokonywali wiszący i grożący zawaleniem drewniany, dziurawy most wiszący na linach nad rzeką. Zamykaliśmy oczy widząc ich popisy. A oni chyba rzeczywiście popisywali się przed nami swoja fantazja i odwagą. Mieli wyraźną frajdę widząc nasz przestrach.
Oczywiście jak to u Gruzinów , zostaliśmy przez miejscowych zaproszeni na mała biesiadę przy wodospadach. Przy nieustannych, długich toastach ,doskonałym winie i smacznym domowym jedzeniu spędziliśmy cały dzień co kawałek mocząc się pod wodospadem. Bajeczny dzień , który będziemy długo wspominać.
Ten dzień odpoczynku i rekreacji przed mającym się zacząć na następny dzień hardcorem był nam bardzo potrzebny….
5 SIERPNIA – Zugdidi -Uszguli
Dopiero dzisiejszy dzień był prawdziwym początkiem naszej samochodowej przygody.
Wcześniejsze dni to był tylko niemal wyłącznie męczący transfer z Polski do Gruzji z małym antraktem w Bułgarii. Trzy doby jazdy non stop w tym dwie noce też za kółkiem dały nam w kość na tyle , że nieplanowany odpoczynek u znajomych w Zugdidi był wybawieniem i wspaniałym relaksem. I dopiero dzisiaj rano wyruszyliśmy w tą naszą wymarzoną od lat kaukaską drogę Zugdidi-Mestia –Uszguli-Kutaisi..
Początek drogi był zupełnie mało ekscytujący i poza kilkoma tunelami i dziurawymi betonowo asfaltowymi drogami nie było nic co mogłoby obiecać off-roadową przygodę.
Dopiero po kilkunastu kilometrach zaczęliśmy wjeżdżać w wysokie góry i wówczas zaczęły się „schody”. Droga z asfaltowo-betonowo –dziurawej zamieniła się w kamienistą , szutrową i też dziurawą. Jechaliśmy wzdłuż rzeki Ingurii płynącej w głębokim wąwozie, po jakimś czasie pokazała się gigantyczna tama na rzece. Od tej pory przez następne kilkanaście kilometrów rwąca rzeka zamieniła się w gigantyczne , podłużne, zielone od rzęsy jezioro. Wąska i dziurawa droga biegła tuż nad przepaścistym wąwozem. W tunelach przez które przejeżdżaliśmy co chwila myliśmy samochód z pyłu bowiem ze zdewastowanych stropów lała się woda. Wjeżdżając w tunele w strefę cienia przezornie zatrzymywałem się aby przyzwyczaić wzrok do ciemności , pamiętając z poprzedniego pobytu w Gruzji tabun koni , który biegł przez tunel w czasie kiedy ja wjeżdżałem do niego . Tylko cud sprawił wówczas , że konie nie wpadły nam na auto.
Tym razem w jednym z tuneli tuż za jego brzegiem –w cieniu- odpoczywało stado krów. Ewa szybko udokumentowała ów krowi parking w tunelu kilkoma fotkami. Nie ma co rozpisywać się na temat stad krów na drodze-to tak normalne jak rosół w niedzielę.
Jadąc pod górę po kamieniach i skalnych półkach mijaliśmy zdewastowane wsie , opuszczone domy, wiszące mosty i różne konstrukcje o nieznanym nam przeznaczeniu . Co kilka kilometrów stały małe drewniane budki z różnymi artykułami : orzeszki, cukierki, woda, napoje, papierosy. Również ustawione były miski ze świeżą wodą. Ludzie jadący w skwarze , pyle i brudzie pod górę różnymi autami – co prawda niewiele, przeważnie stare marszrutki –zatrzymywali się i za parę groszy mogli się tam odświeżyć. Z poprzedniej jazdy ta trasą w 2007 roku pamiętaliśmy jeszcze stacje benzynowe w postaci krzesła, czterech kanistrów, pięciu baniaków i gościa na krześle z brodą , ale takiego widoku już tym razem nie ujrzeliśmy.
Szczęśliwie ominęliśmy rosyjski check-point wojskowy na rzece Ingurii koło osady Khaishi, został zrobiony objazd tego posterunku , nie wiem czy aby utrzeć nosa sołdatom – mirotworcom , czy może z powodu robót drogowych. A może i jedno i drugie. Tak czy inaczej nie musieliśmy się tłumaczyć Rosjanom po co jedziemy …
Miejscami droga powyżej Khaishi była wąziutka , na jeden samochód, czasami tez musieliśmy jechać po drodze wykonanej na belkach wbitych pod ostrym kątem w stromą ścianę na urwiskiem . Dopiero na tych belkach układano drogę wiszącą nad rzeką. Ewa skwapliwie dokumentowała te miejsca. Nie była ta droga dla nas nowością bowiem dwa lata wcześniej pokonaliśmy odcinek z Zugdidi do Mestii wynajętym samochodem z kierowcą i przewodnikiem zarazem. Ale czym innym był fakt przejechania tej drogi samemu , własnym samochodem.
W kilku miejscach przejechaliśmy przez tworzące się znikąd potoki na drodze , również miejsca o dziwo grząskie. Droga pyliła strasznie czasami kiedy mijaliśmy się z jakimś autem przez chwilę nie było nic widać i zatrzymywaliśmy się na kilkanaście sekund. Przed Beczo napotkaliśmy wędrowną pasiekę i dwóch pszczelarzy . zatrzymaliśmy się aby zrobić kilka zdjęć po czy zostaliśmy przez pszczelarzy zaproszeni do degustacji miodu. Na talerz wylano nam sporo miodu do tego trochę chlebka. Bardzo smaczne wiec kupiliśmy litr miodu za 10 lari i pojechaliśmy dalej. W Beczo zabrał się z nami starszy mężczyzna z ekipy budującej drogę do Mestii. Zdziwił się , że zadaliśmy sobie trud aby się zatrzymać przełożyć bagaże na tył aby zrobić mu miejsce. Widocznie zabieranie ludzi na okazje nie jest tam częste . Ale my postanowiliśmy robić dobre uczynki .
Do Mestii zajechaliśmy dopiero ok.15.30 . Odwiedziliśmy muzeum w którym obejrzeliśmy niezwykłe eksponaty, min stare księgi cerkiewne, niektóre pochodzące z IX wieku –oprawione w drzewo lub skóry. Niezwykłe… U nas jeszcze nie było pisma, nie byliśmy nawet państwem, nie wiedzieliśmy co to chrześcijaństwo , a tam na gruzińskiej ziemi kwitła wysoka kultura, tworzono pisane dzieła literackie, malowano piękne ikony. Każdy mały kościółek, który mijaliśmy po drodze miał ok.1000 lat a nawet więcej. A w niejednym podziemiu takiego kościółka są przechowywane od tysiąca lat krzyże , ikony , dzwony, księgi , których nie może oglądać nikt poza Swanami. To kraina jak z bajki. Jeśli ktoś oglądał film „Nieśmiertelny„ z Seanem Connery, to sceneria z początku tego filmu jest po prostu wzięta z tej krainy. To po prostu kraina fantasy.
Po skromnym obiadku w restauracji „ Ushba” wyruszyliśmy w drogę do Uszguli wiedząc , że dopiero ten odcinek będzie dla nas niewiadomą. Nigdy tam nie byliśmy. Mapy , które posiadaliśmy były jak się okazało bardzo niedokładne, natomiast ja przez pomyłkę zrobiłem zdjęcia satelitarne tylko od Uszguli do Lentekhi . Odcinek od Mestii do Uszguli po prostu wyleciał mi z głowy. Kilka razy się pogubiliśmy, kilka razy jechaliśmy przez rzekę w bród . Na jednym z rozwidleń pomogli nam odnaleźć drogę Swanowie jadący przedpotopową ruską ciężarówką. Ewa , która robiła zdjęcia jak pokonuję naszym autem potok została wzięta przez nich na stopień ciężarówki niczym Marusia na czołg i tak też przeprawiła się z nimi na drugi brzeg . Widziałem jak wielkie emocje to były dla Ewy.
Za kilka chwil pożegnaliśmy się głośnymi klaksonami i każdy pojechał w swoją stronę. W wielu miejscach oprócz napędu 4x4 używałem też reduktora , kiedy podjazdy i zjazdy były strome i bardzo kamienisto-dziurawe. W kilku miejscach najpierw sprawdziłem co jest za wzniesieniem lub zakrętem aby wiedzieć jakiego napędu użyć. Dzień wcześniej były duże opady i w wielu miejscach utworzyły się mało przejezdne bagna.
Co parę kilometrów mijaliśmy swańskie domy i słynne kamienne wieże . Wiele z nich jest opuszczonych i zrujnowanych , ale przy wielu z nich widzieliśmy też normalne życie gospodarskie. Był już wieczór , Swanowie sprowadzali krowy z pastwisk do domów, to był fajny widok kiedy kilku rosłych mężczyzn gnało krowy na koniach . To byli dla nas tacy Indianie Gruzji. Grzecznie pytaliśmy się czy można zrobić zdjęcie i nigdy nie było odmowy. Swanowie z zadowoleniem prezentowali siebie i swoje piękne konie. Kiedy zaczęło szarzeć wjechaliśmy na najbardziej wąski i trudny odcinek drogi Ostatnie 7 kilometrów od miejscowości Lagurka to umęczył nas i auto. Stromo i wąsko..
W Lagurce zafascynował nas potężny kompleks wież i zabudowań tworzących niegdyś z pewnością jeden kompleks obronny . Dzisiaj trochę zniszczony ale i tak robiący piorunujące wrażenie. Nasze wrażenia potęgował fakt , że do tegoż kompleksu przez drewniany pomost Swanowie pędzili krowy . Z pewnością przodkowie tych poganiaczy żyli w tych wieżach również przed wiekami. Swanowie do dziś żyją w systemie klanowym i najważniejsza dla nich jest więź krwi. Teren , który pokonywaliśmy jest jednym z niewielu miejsc, gdzie ten klanowy system społeczny przetrwał do dziś . Jadąc swańskimi bezdrożami czuliśmy przez skórę magię tej krainy.
Już przy szarówce po ostatnim ostrym podjeździe ujrzeliśmy kilkadziesiąt potężnych kamiennych wież w małej dolince przy rzece, a wokół ośnieżone szczyty gór. To było Ushguli – miasto z jak z bajki i legend , o którym śniłem od wielu lat i do którego wiedziałem , że kiedyś dotrę.
Nie mogłem sobie tego odmówić , wlazłem na koło zapasowe na tylnych drzwiach naszego Pajero uniosłem kciuki w geście radości. Ewa strzeliła kilka fotek.
Przejechaliśmy przez rzekę w osadzie i ostrym podjazdem w prawo , na reduktorze podjechaliśmy pod znak informujący , że w osadzie jest Guest House. Po chwili już byliśmy w przytulnym pokoju hoteliku.
6 SIERPNIA- 7 DZIEŃ PODRÓZY- TRASA USZGULI- LENTEKHI- KUTAISI
Pobyt w hoteliku zaczął się od małego nieporozumienia . Swanka , która nas przyjmowała nie bardzo posługiwała się jakimkolwiek językiem poza swoim dialektem i na moje zapytanie ile kosztuje nocleg ze śniadaniem dla dwóch osób powiedziała , że 60 lari . Przezornie postanowiłem zapłacić zaraz po rozpakowaniu auta i wówczas okazało się ,że ta cena była za jedną osobę. Okazaliśmy swoje niezadowolenie i wachanie czy zostać, mimo ,że było już ciemno { w końcu mieliśmy namiot albo wygodne spanie w aucie} i po krótkiej wymianie spojrzeń cena zeszła do 80 lari za noc ze śniadaniem plus 5 lari za skromną kolację.
Tę noc w Uszguli z 6 na 7 sierpnia zapamiętam długo. Musiałem wcześniej coś zjeść nieświeżego, albo napiłem się czegoś trefnego bowiem już po drodze do Uszguli miałem sensacje żołądkowe. W nocy nie zmrużyłem oka …Co kilkanaście minut biegałem do toalety i tak całą noc . Ewa oczywiście z powodu moich problemów też niewiele spała .Usnęliśmy kiedy było już jasno . Ze śniadania oczywiście nie skorzystałem i wiedziałem już , że tego dnia w moim menu będzie dominować tylko woda.
Około 10.00 pojechaliśmy zwiedzać osadę. Pojechaliśmy, a nie poszliśmy , gdyż z powodu nocnej biegunki byłem bardzo słaby . Podjechaliśmy pod cerkiew LaMaria na szczycie wzgórza , na którym stała też obok swańska kamienna wieża. Całość otoczona kamiennym murem . Dodatkowo wewnątrz kompleksu trzeba było również przejść przez kolejne małe, stalowe i rzeźbione drzwi.
Zestawienie cerkwi położonej na samym szczycie wsi, ale w pewnym od niej oddaleniu z ośnieżonymi postrzępionymi szczytami było niesamowite i mimo ,że nie do uwierzenia to prawdziwe.
Aby obejrzeć cerkiew musieliśmy odnaleźć we wsi poniżej staruszkę { może mniszkę } , która przyszła po jakimś czasie z ciężkim kluczem i otworzyła nam małe żeliwne czy też stalowe drzwi . Musieliśmy się pokłonić Bogu zanim weszliśmy do wnętrza . Czuć było magię tego miejsca , widać było po kamiennych elementach i podporach , że to miejsce jest starsze niż polskie chrześcijaństwo. W niewielkiej kilkunastometrowej salce było mnóstwo ikon i starych krzyży , a także kolumna na której można było zapalić małe, długie i wąskie świeczki. Do wnętrza wpadało przez wąziutkie , podłużne dwa okna niewiele światła. Dwa cieniutkie promienie słońca oświetlające twarz staruszki , leżące ikony i starożytne wytarte kolumny stworzyły niesamowity nastrój . Uklęknęliśmy i zaczęliśmy się modlić . Staruszka kiedy zobaczyła nas klęczących pobłogosławiła nas prawosławnym gestem krzyża. Po chwili wyszliśmy na zewnątrz z odczuciem , że byliśmy w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi.
Cerkiew LaMaria znana jest z cudu polegającego na tym , że bardzo wielu małżonków nie mogących mieć potomstwa po wizycie w tej cerkwi po jakimś czasie otrzymuje dar macierzyństwa. Zjechaliśmy z powrotem do wsi i zaczęliśmy sesję fotograficzną. Odwiedziliśmy muzeum w kamiennej wieży znajdującej się wewnątrz monumentalnego kompleksu obronnego. W muzeum podobnie niezwykłe jak w Mestii eksponaty : krzyże , ikony, srebrne naczynia liturgiczne . Większość z tych rzeczy miała więcej niż 800 lat , były też ponad 1000 letnie. Szkoda tylko ,że bilet do wieży kosztuje 10 lari- dużo….
Zaczęliśmy się zbierać . Razem z nami na bardzo off-roadowy odcinek drogi z Ushguli do Lentekhi zabrało się dwóch młodych Swanów. Przed wejściem do naszego auta długo się żegnali prawosławnym gestem . Na nasze spojrzenia powiedzieli , że to bardzo trudna droga i lepiej żeby nie padało bo wówczas można z drogi spłynąć z rzeką , która może pojawić się nie wiadomo skąd. Dzień wcześniej w Uszguli padało i jak powiedzieli nam Swanowie na drodze mogą być niespodzianki, zwłaszcza poniżej przełęczy położonej na wysokości 2623 mnpm . Jak się okazało mieli rację.
Droga do przełęczy była bardzo ciężka , kamienista i wyboista . Duża część drogi pokonaliśmy na reduktorze. Silnik momentami tracił moc i kopcił na czarno. Powód- wysokość prawie 3000mnp . Widok na przełęczy zatkał nas dosłownie. Z jednej strony ośnieżone szczyty o wysokości prawie 5000 metrów, a obok zielone , bajkowe wzgórza. Na pół godziny usiedliśmy przy aucie i syciliśmy wzrok nierzeczywistym krajobrazem. Mówi się : „zobaczyć Neapol i umrzeć” , po dotarciu w to miejsce można to sparafrazować i powiedzieć : „ zobaczyć Swanetię i umrzeć”. Boże , jak bardzo byliśmy szczęśliwi w tym miejscu…
Zaczął się żmudny i koszmarny zjazd do Lentekhi. Ponad trzydzieści kilometrów w dół po kamieniach, błocie i dziurach. Czasami w gęstwinie krzaków przez którą nic nie było widać. Po wczorajszym deszczu razem z naszym autem płynęły potoki wody. Czasami jechaliśmy po prostu w potokach , które w naszej wąskiej drodze zrobiły sobie wygodne koryto. Większość drogi jechaliśmy na reduktorze. Dzięki temu sprzęgło było mało w użyciu, a operowałem tylko delikatnie gazem i hamulcem. Miejscami przez drogę płynęła po prostu rzeka spadająca zaraz za nią w przepaścisty wąwóz. Krawędzie drogi były w tych miejscach tak powyrywane i niepewne , że wychodziliśmy z auta i sprawdzaliśmy czy krawędź nad wąwozem nie zarwie się pod ciężarem naszego Pajero. Ryzykując duży boczny przechył wjeżdżałem jednym bokiem na bezpieczną krawędź drogi i tak z duszą na ramieniu pokonywaliśmy kolejne potoki . Ewa się modliła na różańcu, a Swanowie co chwila z tyłu się żegnali. Oni też nie myśleli , że wczorajszy deszcz porobi takie szkody. Wszyscy modliliśmy się aby nie zaczęło znowu padać. Kiedy wjechaliśmy w odcinek drogi poniżej Tsany na drodze leżało mnóstwo głazów i rumoru skalnego zniesionego przez wodę. Musieliśmy też usuwać z drogi bale drzew , które pierwotnie poukładane w sterty zostały przez wodę naniesione na drogę. Byliśmy strasznie zmęczeni tą drogą , bolały mnie wszystkie mięsnie od napięcia.
Dopiero za Tsakhunderi droga zrobiła się na tyle jezdna , że mogłem czasami jechać bez reduktora . A dopiero za Sasashi , gdzie wysiedli młodzi Swanowie mogłem go prawie całkiem przestać używać. Wcześniej zabraliśmy z drogi ciekawego wędrowca. Był nim młody prawosławny seminarzysta przygotowujący się do roli mnicha . Wędrował samotnie z plecakiem i kijem po bezdrożach Swanetii odwiedzając zagubione w górach maleńkie monastyry i cerkwie. Zauroczył nas swoimi pięknymi opowieściami o 1500 letniej historii chrześcijaństwa na gruzińskiej ziemi. Podobnie jak my znał rosyjski. Spotkaliśmy też jednego samotnego podróżnika –Niemca, który swoim Defenderem pokonywał część tej samej trasy.
Na zapytanie dokąd jedzie , odpowiedział po prostu : „jeszcze nie wiem , będę w podróży 5 miesięcy”.
Młodzi Swanowie wysiadając w Sasashi u swojego krewnego zaprosili nas na gorącą herbatę do domu. Skorzystaliśmy z gościny w swańskim domu, gdzie oczywiście zostaliśmy poczęstowani tutejszym plackiem, a także kieliszkiem czaczy.
Dopiero za tą miejscowością droga była lepsza mimo, że w dalszym ciągu nie dało się jechać szybciej niż 20km/h. W miarę dobra droga była od Lentekhi, asfaltowo szutrowa. Widać było ekipy robotników remontujących lub budujących drogę. Wśród ludzi we wsiach i robotników wzbudzaliśmy duże zainteresowanie naszym niesamowicie ubłoconym od dołu po dach samochodem, nad którym powiewała dumnie mała polska flaga. Przyjaźnie pozdrawiali nas machaniem rękami.
Łącznie górski trakt pomiędzy Uszguli , a Lentekhi o długości ok. 75km pokonaliśmy przez 7 godzin przy czym 45 km od Ushguli do Sasashi jechaliśmy przez 5,5 godziny. Łącznie pętla miała od Zugdidi do Kutaisi ok. 400km z tego ok. 100km w bardzo trudnych i ciężkich warunkach.
Do Kutaisi dotarliśmy po 9 wieczorem i po targowaniu się o cenę ulokowaliśmy się za 50 lari na nocleg w hotelu Sunny.
Pokonana tego dnia trasa niewątpliwie najtrudniejszą ,ciągłą na takim dystansie z przejechana przez nas do tej pory.
cdn... |
_________________ Bądż szczęśliwy i daj szczęscie innym |
|
|
|
 |
|
|